Przejdźcie się na Kikengórę w Grabowie! To tu i wokół toczyła się największa bitwa czołgowa na Pomorzu! Ciągle jeszcze przy pracach ziemnych znajduje się kości niemieckich i rosyjskich żołnierzy. Co zawstydzające, o tej zażartej bitwie nie ma żadnych naszych historycznych opracowań! Nie ma też opublikowanych relacji mieszkańców Grabowa i pobliskich wsi, którzy przeżyli piekło nie mniejsze niż wściekle walczący żołnierze.
To jest właściwa nazwa tej góry w Grabowie, jaką widzicie na zdjęciu! Kikengóra to zapewne nazwa przedwojenna (chociaż użyła jej pani z grabowskiego KGW). Piekielnia! – tak ją nazywa nasz Świadek Koronny Edmund Kinowski z Borkowa, który plątał się pomiędzy szaleńczo walczącymi armiami, a po bitwie zwoził furmanką ciała i ich fragmenty do kilku miejsc, również zakopywał.
Mamy też opowieść Edwarda Kaliszewskiego z Bobowa, który w czasie okupacji roznosił po Bobowie gazety – taką jako dzieciak dostał pracę. To m.in. u Kaliszewskich stały armaty, z których Niemcy kładli ogień na nieprzyjaciela. To u nich w domu mieścił się sztab – najpierw niemiecki, potem rosyjski, to z ich podwórza z wizgiem leciały pociski katiusz. Mamy to wszystko już zapisane! Opowieść o krwawym zakończeniu bitwy grabowskiej na i przy szosie pod Bobowem od strony Grabowa! O tragediach, jakie miały miejsce jeszcze długo po bitwie. Na całym tym ogromnym obszarze wszędzie stały spalone czołgi, leżały niewybuchy, każdy nosił porzucone przez Niemców pistolety maszynowe! Mamy też relację Edmunda Staniszewskiego, cudem uratowanego jedynego żyjącego świadka spalenia żywcem 24 grabowiaków w piwnicy.
tekst: Tadeusz Majewski
Ta opowieść powstała dzięki znajomemu Markowi Landowskiemu, który kiedyś wspomniał mi, że jego teść, Czesław Kurowski z Grabowa, pamięta okres bitwy czołgowej w Grabowie i coś mógłby opowiedzieć. Do naszego wspólnego wyjazdu doszło 11.03.2013 r. Jadąc samochodem ze Skórcza do Grabowa przez Wielbrandowo i Maksymilianowo rozmawialiśmy o tamtym czasie.
Stwierdziliśmy, że nacierający Rosjanie (Radziecka 2 Armia Uderzeniowa) mieli trudny orzech do zgryzienia. Teren pagórkowaty, odkryty i Niemcy (4 Policyjna Dywizja Grenadierów SS) mieli gdzie rozmieścić obronę. Rosjanie stracili dużo sprzętu, w tym czołgi swej produkcji, jak i czołgi otrzymane od Amerykanów – Sherman.
Dojechaliśmy do gospodarstwa. Przywitałem się z Czesławem Kurowskim i pozostałymi członkami rodziny. W gospodarstwie trwała praca – cóż, okres wiosenny. Zaproszono mnie na kawę do mieszkania. Mawiał mi znajomy ksiądz, że Kociewiacy nie poczęstują nawet wodą – chyba się mylił. Siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy. Okazało się, że pan Czesław to rodak z Grabowa.
W tamtym czasie miał 15 lat i po latach doskonale pamiętał, kiedy Rosjanie zaczęli zdobywać Grabowo. Samoloty dokonywały nalotów na wieś. W czasie ataku czołgów od strony zabudowań pana Kolaski jeden z tanków rosyjskich (po pokazaniu zdjęcia wynikło, że był to czołg T 34) wjechał do stajni. Kilka osób wybiegło i chciało zatrzymać czołg, krzycząc, że tam są ludzie (ukrywało się tam 30 osób!). Nic to nie dało. Czołg wjechał i zabił czworo ludzi, w tym kobietę, którą zmiażdżył gąsienicami. Czołg zabił też inwentarz w stajni. Później, na skutek trafienia czołgu budynek uległ spaleniu.
Pan Jan przebywał z siostrą w domu, a rodzice i reszta rodzeństwa w schronie na polu. Drugi czołg, też T 34, był w szczycie domu, przy gruszy. Również został trafiony. Trzeci czołg rosyjski, produkcji amerykańskiej, został trafiony na polu. Czwarty, również Sherman, został trafiony na polu sąsiada. Wszystkie załogi się uratowały. Te czołgi zostały trafione z niemieckiego Tigera, stojącego u sąsiada na górze.
Próbowałem przekonać pana Czesława (w oparciu o książkę „Pole walki Prusy” autora Prit Buttar), że to nie był czołg, lecz niszczyciel czołgów Jagdpanthera, który nie miał wieży, a porządną armatę kalibru 88 mm. Zasugerowałem panu Kurowskiemu, że to może był sierżant Hermann Bix, który opisał tą walkę. Lecz pan Kurowski stwierdził, że to nie był on. Raczej był wtedy przy jeziorze, gdzie zatrzymał kolumnę czołgów. Niezwykłe, że podczas walki, gdy Czesław przebywał z siostrą w domu, budynek dostał czterema pociskami, ale stoi do dziś. I jeszcze niezwykłe. Gdy do domu weszli Rosjanie, w drugim pokoju byli Niemcy. Wycofali się oknem i poszli dalej, tam, gdzie mieszka Kolaska. Na całym tym terenie raz byli żołnierze rosyjscy, raz niemieccy. Cały czas trwała wymiana ognia pomiędzy walczącymi. Pod odstrzałem rodzeństwo uciekało do Kolaski, a następnie do Barłożna.
Pan Kurowski nie pamiętał, czy w tym czasie był śnieg. W miejscu, gdzie został trafiony Sherman, ziemia długo nie chciała rodzić, gdyż była wypalona. Stajnia została odbudowana. Czołg został wypchnięty z budynku po uprzednim rozpięciu i rozłożeniu gąsienic przy pomocy lewarków. Pan Jan rozróżniał czołgi po kołach. Amerykańskie miały małe, rosyjskie duże. Co ciekawe – tych kół rolnicy używali do wozów.
W czasie wojny do kościoła Kurowscy chodzili do Pączewa, a pan Jan został przyjęty do I Komunii Świętej w kościele w Bobowie. Nauka w kościele odbywała się w języku niemieckim. Do szkoły uczęszczał w Grabowie.
Pamiętał, że jeden z nauczycieli był Polakiem, lecz stał się folksdojczem. Pan Jan co pewien czas powtarzał: „Co było, to było, co ma być, to będzie, kto ma żyć, to będzie żył…” W czasie okupacji jego ojca wezwano na posterunek policji w Bobowie w sprawie nielegalnego uboju świni. Tłumaczył się, że to nieprawda. Niemiec powiedział ojcu, że taką informację ma od mieszkanki wsi. Sklep podczas okupacji był tam, gdzie dziś mieszka pan Wojtaś.
Wspominaliśmy wozy, gdzie koła były z czołgów. Pan Jan podkreślał, że koła te się rozkręcało – nie były ciężkie, a bardzo mocne. Sami w gospodarstwie mieli wóz z kołami z amerykańskiego czołgu – tego wozu już nie ma. Są jeszcze kawałki gąsienic od czołgów – w stajni, wykorzystywane jako podłoga.
Po powrocie z Barłożna zastali wszystko rozwalone. Schron, który rodzice mieli na polu, był po prostu wykopanym dołem przykrytym belami z nasypaną na nie ziemią. Trafiły w niego dwa pociski, lecz nie przebiły belek.
Podczas działań wojennych przez trzy dni stała u nich niemiecka kuchnia polowa, ciągnęły je konie. Stała w szczycie domu i żołnierze niemieccy przyjeżdżali po posiłek z baniakami. W trakcie pobytu kuchni Kurowscy otrzymywali od Niemców zupę.
Wyszliśmy z domu. Pan Jan pokazał miejsce, gdzie stałą stajnia. Obecnie stoi budynek inwentarski wybudowany po wojnie. Zrobiłem zdjęcia członom gąsienic od czołgu T 34. Zięć Jarosław wyniósł na zewnątrz człon gąsienicy od Shermana. Poproszono mnie do warsztatu, gdzie na stole warsztatowym leżał amerykański klucz do naciągania gąsienic w Shermanie i obrotowe imadło z czołgu T 34. Na imadle widać czerwone gwiazdy i napis w języku rosyjskim. Sfotografowałem szczyt domu, gdzie stała kuchnia polowa i został trafiony czołg T 34. Zrobiłem zdjęcie pola, gdzie znajdował się schron i został trafiony czołg Sherman. Czołgi po wojnie zostały pocięte na złom (część rozebrała miejscowa ludność i tez sprzedała na złom).
PS. Przypominam sobie, że w latach 80. miałem możność oglądać odznaczenie radzieckie z czołgu rosyjskiego, który został trafiony. Jeśli mnie pamięć nie myli, to osobą, która pokazywała to odznaczenie, była pani Alicja Kajut z Grabowa. Postaram się w drugiej relacji opisać dalszy ciąg działań wojennych tej wsi. Obecnie nie mogę znaleźć dokładnych materiałów z tego okresu. Cóż, zwycięzca poniósł duże straty, a pokonany nie tak duże w sprzęcie. M 4 Sherman to średni amerykański czołg z okresu II wojny światowej. Miał przydomek „zapalniczka”.
Tekst: Antoni Chyła | kociewiacy.pl