HISTORIE PRAWDZIWE I NIEPRAWDZIWE
autorstwa Reginy Kotłowskiej
Oto tak się jakoś plecie na tym świecie,
Że przyszłość z przeszłości ognia żar poniesie,
W ludowych podaniach – narodu mądrości,
W legendach zaś klucze do teraźniejszości.
O Janie dziś zatem me bajanie będzie,
Który jak nikt inny tu władał orężem,
Że krzyżackie hordy w Bory te pogonił
Mieszkał na tej ziemi, jej wolności bronił.
Dziś miejsce, gdzie przed wiekami stał zamek pierwszego rycerza smętowskiej okolicy, okryła już kołdra świeżej ziemi. W murach obronnych – wojny, pożary i czas najpierw utworzyły wielkie wyłomy, w końcu sprawiły, że legł w ruinie. Dawne dziedzińce dziś są polami. W salach i komnatach najwyżej słychać melancholijny świst wiatru. Ale podziemia zamczyska do dziś nie przestają intrygować ciekawskich.
W latach świetności i dostatku w lochach swojej niewielkiej twierdzy gromadził Jan złoto i inne skarby. A miał tego rodowego dorobku pełne skrzynie.
Dopóki panował pokój, zamku strzegła kilkuosobowa załoga uzbrojona w kusze i łuki. Czasem wartę pełniła, zobowiązana do służby wojskowej, okoliczna ludność. Zwykle nie miała ona broni, więc zawiadujący zamkowym arsenałem musiał mieć jej zapas.
Ulubioną rozrywką rycerza Jana były polowania, a bliskość borów sprawiała, że dzikiego zwierza tu nie brakowało.
Wielką popularnością cieszyły się też turnieje rycerskie. Odbywały się na nich pozorowane walki, których celem było przygotowanie i rycerzy, i ich giermków do prawdziwych zmagań na polu bitwy. Zmagania obserwowały piękne damy, panie wielu rycerskich serc.
Panią młodego Janowego serca była jego śliczna żona – Janina.
I tak, dzielny i sprawiedliwy rycerz Jan ze swoją piękną panią Janiną w maleńkim zameczku, opasanym tęczową wstęgą rzeczki, na skraju potężnego Boru Tucholskiego wiedli swój żywot szczęśliwie w miłości wielkiej.
Być może stąd bierze się nazwa miejscowości?
Próbowali ten spokój zburzyć Krzyżacy pomówieniami i oszczerstwami.
Właśnie na janowym zameczku odbywała się uczta po wielkim polowaniu na cześć ślubu króla Władysława Jagiełły z Sońką Holszańską. Kolejny raz przy tej okazji wielką grunwaldzką „wiktorię” wspominano, ducha odwagi i wiary w ostateczne zwycięstwo nad Zakonem sobie dodając. Jan, choć znał te opowieści i rycerskie przechwałki, z niesłabnącym zainteresowaniem słuchał ich po raz kolejny. On dworską i rycerską karierę rozpoczął w okresie pogrunwaldzkim. Był chłopcem zaledwie, giermkiem jeszcze, gdy pod wsią Grunwald rycerstwo polskie i litewskie zwarło się w wielkiej bitwie przeciwko Zakonowi.
Dziś w wielkiej sali ustawiono długie stoły. Przy głównym, nakrytym obrusem z najbielszego lnu, siedzieli Jan ze swą małżonką i przyjaciele rycerze. Złota i srebrna zastawa, jadło najprzedniejsze w srebrnych misach. Na dźwięk fanfarów służący wnosili coraz to nowe potrawy. Przy takiej okazji i przeszłość chętnie się wspomina.
– A pamiętasz to, Janie, jakie wielki mistrz plotki na was rozsiewał? – rzekł, oblizując cieknący po palcach tłuszcz, jego krewny i przyjaciel, Jan Bażyński.
Spochmurniało oblicze rycerza. Straszna to była plotka, w sam rycerski honor godziła najboleśniej. Henryk von Plauen – człek fałszywy, okrutnik straszny i wróg największy Pomorzan – mordy straszne w całych Prusach czynił, szczególnie mszcząc się na rycerstwie i jaszczurczych spiskowcach.
– Powiadali, Janie, – ciągnął dalej Bażyński – żeśmy na sądzie w Grudziądzu potępili członków Towarzystwa Jaszczurczego i rycerza Mikołaja z Ryńska. Sąd zaocznie na nich wydali. Dóbr pozbawili i na banicję skazali.
– Ale przecie wszyscy na Pomorzu wiedzą, że ani takiego sądu, ani takiej sprawy nigdy nie było! A rycerza z Ryńska Krzyżacy podstępnie zwabili, uwięzili i cztery dni później na grudziądzkim rynku ścięli! – odezwał się młokos jakiś przy bocznym stole, wielce oburzoną przybierając pozę.
– Tak, tak. Popełnioną na braciach naszych rycerzach zbrodnię chcieli potem przed światem ukryć. Raz jeszcze pod zakonną suknią pragnął von Plauen uniknąć odpowiedzialności. Dobrze, że na Pomorzu i w całej Polsce nikt Niemcom nie wierzy, podstęp słusznie wietrząc.
Zamyślili się biesiadnicy. Jak długo przyjdzie jeszcze znosić im zniewagi zakonników z krzyżami na białych płaszczach?
Mijały miesiące i rok po roku następował. Sprawa oszczerstwa wielkiego mistrza Henryka von Plauen ucichła, kiedy dostojnicy zakonni pozbawili go w 1413 r. władzy. Życie Jana zaś toczyło się od jednego zjazdu rycerskiego do drugiego. Zawsze bardzo zaangażowany w sprawy Pomorza wielokrotnie brał udział w dyplomatycznych rozmowach. I choć siwizna nie oszroniła jeszcze jego skroni, poważaniem i szacunkiem na Pomorzu cieszył się wielkim. Gdy w końcu czara krzywd zakonników wypełniła się po brzegi, Jan i liczni rycerze pomorskiej ziemi stanęli w jej obronie, tworząc Związek Pruski. Kolejne zaognienie stosunków między związkowcami a Zakonem skierowało ich kroki ku polskiemu królowi, Kazimierzowi Jagiellończykowi. Od tego Jagiełłowego syna 6 marca 1454 r. obecni w Krakowie rycerze z Pomorza usłyszeli takie słowa:
– Szanowni rycerze pomorskiej ziemi, My, Król Polski, Wielki Książę Litewski, postanawiamy ziemię pomorską, chełmińską i michałowską, przemocą i gwałtem Królestwu Polskiemu wydartą przez Zakon Krzyżacki, przyjąć pod swój Majestat i wcielić na wsze czasy wraz ze wszystkimi poddanymi.
Nadszedł czas długiej, trzynaście lat trwającej wojny z Zakonem Krzyżackim. Zwiastunem zbliżającego się nieszczęścia na smętowskiej ziemi był diabeł zajęty kuciem żelaza, widywany czasem nocami na wzgórzu za zamkiem. Brzęk żelaza niósł się dalej niż ludzki wzrok. Słyszeli go rycerze w całych Prusach.
Jan z Krzyżakami, największym wrogiem Pomorzan, walczył dzielnie. W dowód jego wielkich zasług, doceniając honor rycerski, uczciwość i waleczność, uczynił go król, Kazimierz Jagiellończyk, już w 1454 r. wojewodą pomorskim. Pełnił on tę zaszczytną funkcję jako pierwszy.
Niestety, waleczność pomorskiego pospolitego ruszenia przegrała konfrontację z brakiem zdyscyplinowania. Niekarne i źle wyćwiczone wojsko całkowicie zawiodło. Pod Chojnicami poniosło klęskę. Jana i wielu innych mężnych rycerzy przywieziono do Malborka, gdzie osadzeni zostali w ciasnych, zimnych i wilgotnych lochach. Zakuł ich wówczas wielki mistrz krzyżacki w wykute przez diabła kajdany.
Jan stracił wszystko. Z wielkiej rozpaczy zachorowała i zmarła mu żona. A w podziemiach zagarniętego przez zakon zamku Krzyżacy więzili tak swoich przeciwników, jak i tych, którzy nie mogli zapłacić ciężkich podatków oraz skazańców. Okolice najeżone były szubienicami. Niejedna matka opłakiwała syna, niejedna żona – męża. Wojna i nienawiść krzyżacka siały i zbierały swe żniwo.
Po interwencji Eulenburgów, prawdopodobnie krewnych ze ziemi świeckiej, Jan z Jani został zwolniony z niewoli i opuścił malborskie lochy przed 7 lutym 1457 r. Znów objął władzę wojewodzińską. W nagrodę od króla otrzymał we wrześniu tego roku okręg Starogardu z miastem i ośmioma wsiami włościańskimi: Jabłowem, Bobowem, Pączewem, Wolentalem, Wysoką, Czarnymlasem, Zelgoszczą i Nową Wsią albo Dąbrówką. Co do ostatnich brak jednoznacznej informacji.
Ponad dwuletni pobyt rycerza z Jani w lochach malborskiej twierdzy mocno zachwiał jego siłami. Zdrowia i bogactwa już nigdy nie odzyskał. Do końca jednak walczył przeciwko Krzyżakom i o jedność Pomorza z Koroną.
Zmarł w marcu 1461 r., ale ludność tej okolicy nigdy nie zapomniała jego imienia. Dziś Jan, po z górą pięciuset latach, z dumą może po raz wtóry zawołać: „Ostałem się”. Jest bowiem symbolem smętowskiej okolicy, wzorem rycerskich cnót godnym naśladowania przez współczesnych dżentelmenów.
Znaleziony na zamkowym wzgórku miecz rycerski jest dziś pamiątką tamtych burzliwych czasów. Pozostałe po jańskim zamku zaorane pole z resztkami starej cegły, kamienia i ukrytymi gdzieś podzamkowymi lochami, których strzegą duchy, jest największą tajemnicą Jani.
Gdy zaś lepiej się wsłuchasz, drogi czytelniku, w głosy unoszące się po okolicy, usłyszysz diabła, który po dziś dzień w tym miejscu, wytrwale zrabowane Janowi przez Zakon złoto kuje.