Reportaż Tadeusza Majewskiego
Wygasł piec. I na cóż był ten cały żar, pot, krzyki, protesty i nawet krew? Po co ten wyzysk i mobbing? Nie lepiej było zakończyć pracę, zanim finalnie wszystko się skończyło?
Piec wygasł, ale ta pani stoi jak słup soli przed zamkniętą wysoką bramą z kutego żelaza. Stoi i patrzy w głąb zakładowego placu. Widzę ją z góry. Pracowała na sortowni. Znalazła już inną pracę, nawet etat, ale coś ją tutaj bardzo przyciąga.
Syndrom sztokholmski. Przyzwyczajona do batożenia. Obserwuję ją z dachu sąsiadującej kamienicy. Wlazłem tam, tak wysoko, ponieważ na czyjś upadek trzeba popatrzeć z góry (dopóki nie upadnie się samemu), żeby zrozumieć szersze uwarunkowania i broń boże nie krytykować. Opowiem Wam, jak się dostałem!
Kamienica jest ohydna, cała lepi się od brudu. Zaszedłem najpierw od jej tyłu, na śmierdzące królikami pudełko podwórza. Z otwartą lufą aparatu na cherlawej piersi. Na schodach wiodących do tylnego wejścia stało z dziesięć młodych osób, więc stop! Kobiety i mężczyźni, kilku Romów. Ze specjalami w dłoniach. Jak automaty wszyscy naraz zwrócili na mnie zimne oczy.
A czego ten tu chce?! Dwóch już się zeszło po kilku stopniach krokiem macho. Być może w ich kieszeniach otworzyły się sprężynowce. To przez tę ciasnotę wejścia na podwórko ich nie zauważyłem. Wycofać się już za późno, iść do przodu, przez nich do drzwi – rozpaczliwy heroizm, inaczej szaleństwo. Więc zdejmuję z obiektywu dekielek i życzliwie pytam: – Czy mogę państwu zrobić zdjęcie? Twarze łagodnieją, uśmiechy nawet, ale stanowcze nie. To jednak jest już jakaś rozmowa, społeczny dialog.
Wychodzę z podwórka i wchodzę głównym wejściem, od „kościuchy”. Tak nazywał tę ulicę znakomity bajkopisarz i jej piewca Bernard Janowicz. Zaraz, zaraz, jaki to numer? Czy on tu właśnie nie mieszkał w dzieciństwie? Czy jego tata ze sto lat temu nie wspinał się w po drabinie na drugie piętro i nie chodził przez okno, gdyż domostwo z czynszowymi pokojami nie miało jeszcze klatki schodowej? Muszę to sprawdzić.
Idę na drugie piętro nie dotykając balustrady. Niestety, prawie wszystkie drzwi są zamknięte, a na klamkach bądź w sfatygowanych skrzynkach na listy widać pliki dużych i groźnych kopert, przede wszystkim z napisem ENERGA!
Wreszcie jest! Jedyny obecny w mieszkaniu i w całym budynku ponad 80-letni pan Marian! Niestety, ma okna z widokiem na południe, na wyższą uczelnię. Mimo to wciąga mnie do środka i pokazuje puste oczodoły żyrandoli.– Jak to jest, że ENERGA przysyła mi ciągle takie same kwotowo rachunki za prąd, kiedy, jak pan widzi, nie mam prądu? – pyta, znacząco pukając się w czoło.– Jest to rzeczywiście zaskakujące.Patrzę na stojący na stojący w kącie mały telewizor. Bez głosu leci jakiś publicystyczny program. Czyżby działał na baterię?
Po chwili pan Marian jeszcze bardziej zbija mnie z tropu wskazując na worki z węglem.– Muszę je dźwigać na to drugie piętro, a mam już swój wiek. A obok, półtora metra przy domu, jest ciepłociąg. I ONI nie są zainteresowani podłączeniem. To jest, proszę pana, XXI wiek. Ludzie już od dawna chodzą po księżycu, a ja noszę węgiel. Czy pan to sobie wyobraża? I mówią, że jest lepiej niż za komuny.
W zamian za wysłuchanie tych historii pan Marian bierze mnie jak dziecko za rękę i prowadzi na strych.– O tu, niech pan wejdzie na drabinkę i podniesie tę klapę. Będzie pan mógł swobodnie wejść na dach. Z pewną obawą ale wchodzę. I robię zdjęcia. Budynków po hucie szkła i okolicznych.
Przez dwa lata śledziłem dramat huty na forum pod tytułem „Praca do kitu, czyli mobbing i nie tylko”. Być może śledziła go również na tym forum stojąca po drugiej stronie ulicy PIP-a (Państwowa Inspekcja Pracy). Ale to, co tam się działo i co doprowadziło do upadku tę w końcu XIX-wieczną manufakturę, jest już całkowicie nieważne. Nieważne są zmiany nazwy, Glaspol, Nedpol, Irena, nieważny holenderski kapitał.
Obecnie obiekt został wystawiony na sprzedaż. Na podwórku ludzie ze specjalami w dłoniach powiedzieli, że Kawaler Orła Białego Tadeusz W. chce za niego 2,6 mln zł. W Krośnie hutę szkła przerobiono na muzeum, gdzie turyści obserwują, jak powstaje szkło i rozmaite szklane cacka, sprzedawane na pamiątkę na tamtejszym ślicznie zrewitalizowanym rynku. W naszym mieście mamy kolejny poprzemysłowy pustostan. Miasto poprzemysłowe, ulica Kościuszki.
Po raz ostatni patrzę na dół. Kobieta odwraca się od bramy, odchodzi niechętnie wolnym krokiem, nie mogąc wymazać wspomnień pracy swojego życia.
Dziś, jadąc ulicą Kościuszki zauważyłem, że budynku huty nie ma! Zdumiewające, jak mógł bez rozgłosu zniknąć spory i zabytkowy obiekt. Dziura w ulicy że aż wstyd. A może ta huta szkła mi się przyśniła? Na wszelki wypadek zabezpieczam serię zdjęć tamtej sesji z dachu.
Tekst i zdjęcia: Tadeusz Majewski