Podanie o wzgórzu Remera

Odwiedzin
Dodano: 26 stycznia, 2021
Autor: Aleksandra Barszcz

Legenda z cyklu:

HISTORIE PRAWDZIWE I NIEPRAWDZIWE

Autorstwa Reginy Kotłowskiej

Podanie o wzgórzu Remera

(Rymera, Rumera, niemieckie Remerberg, Rymerberg, wzgl. Rumerberg).

Na Kociewiu leży urocza ziemia smętowska. W malowniczy krajobraz wiosek wpisane zostały legendy i podania równie stare jak ona sama.

Tutaj, między wsiami Frąca i Kopytkowo, znajduje się wzgórze, właściwie niczym nie różniące się od innych. Unosi się nad nim w złotych kłosach zwróconych ku słońcu, w śpiewie zboża falującego w rytm wygrywanej przez wiatr melodii, brzęk stali, huk wystrzałów, jęki rannych przeplatające się z krzykami walczących, bitewny hałas i wrzawa. Są one zaledwie echem stoczonej tu przed wiekami bitwy.

Kiedy w XVII wieku szwedzkie wojska niszczyły kraj, działania wojenne nie ominęły ziemi kociewskiej. Przemarsze, mniejsze lub większe potyczki, rabunek i mordy, płonące wsie, splądrowane miasta to codzienny widok tamtych czasów.

Nadciągające niebezpieczeństwo

Piękny, pogodny majowy dzień chylił się już ku wieczorowi. Akurat drożyną wśród pól podążał z Bobrowca do Frący Jaśko, ubogi chłopina. Znali go wszyscy w okolicy i on znał wszystkich. Często najmował się do różnych gospodarskich prac to u pana, to u gbura i u każdego innego, kto poczęstował dobrym słowem, dał miskę strawy i pajdę swojskiego chleba. Za niewygórowane uposażenie pracował to tu, to tam. Bieda nie raz zaglądała mu w oczy. Dziś jednak był radosny jak nigdy. Zarobił więcej niż się spodziewał. W węzełku zarzuconym na plecy niósł jeszcze kawał pachnącej wędzonej słoniny i cały bochen świeżo upieczonego chleba.

Naraz zauważył odpoczywający na wzgórzu oddział żołnierzy. Po strojach poznał, że to Szwedzi i ogromnie się przestraszył. Zatrwożony przykucnął teraz za przydrożnym krzakiem. Drżąc, chyłkiem się przeczołgał i przemknął wśród wysokich traw na skraj lasu. Po czym, przyczajony i gotowy do ucieczki, jak wystraszony zając, przycupnąwszy to za jednym, to za drugim drzewem i pełznąc rowem wzdłuż drogi, dzielnie przedzierał się do wsi. Od czasu do czasu dolatywał doń zapach wędzonki, którą wtedy mocniej przyciskał za pazuchą. Zziajany i spocony, bardziej ze strachu niż z wysiłku, dotarł do Frący. Mieszkańców tu niewielu: sami, ubodzy, prości kmiecie. Jakże powiadomić okolicę o niebezpieczeństwie? Jak przestrzec, że nieprzyjaciel u naszych miedz stanął?

Wrzeszczy tylko, przez wieś gnając:

– Ratuj się kto może. Kto może, bierz broń wszelką! Kosy, widły, topory! Na Szweda trza stawać. Rodziny, baby i gzuby w las ukryć. Do Lalków jaśnie panów rycerzy ostrzec. Innych powiadomić.
I biegnie dalej, nie puszczając jednak cennego węzełka, dzisiejszego zarobku. Wiedział, że rycerstwo tej ziemi zbiera się już u bram kościoła w Kościelnej Jani i w Lalkowach. Wiedział też, że nie spodziewają się ataku i nic nie wiedzą o zbliżających się Szwedach.

Joannes, Alexander, Bartolomus, Mathaeus

Pospolite ruszenie dopiero co ogłoszono. Pod wodzą znaczących rodów szlacheckich stanowiła je okoliczna ludność zdolna do noszenia broni. W różnych ważnych dziejowych momentach przewodzili im: Gotszałk, Jan z Jani, Czapscy, Kostki, Konopaccy – wierni stróże i duma tej ziemi. W latach wojen – obrońcy, w czasie pokoju – fundatorzy i dobroczyńcy.

Pamiątką tego burzliwego siedemnastowiecznego zamieszania są inskrypcje imion i daty wyryte przez dawnych wojów na murach lalkowskiej świątyni. Ci, którzy posiedli trudną sztukę pisania, zostawili na ścianach swe „identyfikatory”: Joannes, Alexander, Bartolomus, Mathaeus. I… świadectwo wiary, z jaką miała ich prowadzić św. Barbara, patronka kościoła, z wojennych ścieżek do domu. Cóż wówczas czuli, jaką inną wróżbę niosły te napisy?

Ogół jednak pisać nie umiał, a wśród tego ogółu był Jaśko. Gdy w końcu, targany strachem i obawą, by zdążyć na czas, dotarł do Lalków, podniósł takie larum, że i sam król by go wysłuchał, gdyby tam akurat zawitał.

– Panowie rycerze, ludziska! – darł się wniebogłosy. – Szwed u drzwi naszych stoi!! Baby kryć, siebie i dzieciaki! Chłopy, brać siekiery i co kto ma w łapy! Dobytku i rodzin bronić, a dom przed spaleniem ustrzec!

Tak wrzeszcząc, za sznur dzwonu z siłą pociąga, na alarm bije. Szybko wieść rozchodzi się po wszystkich pobliskich wsiach. Głos dzwonu niesie daleko. Kto może, do obrony staje. Kto nie może, przed cudownym Ołtarzem Krzyża klęka, w słowach modlitwy cudu czekając, albo Najświętszą Panienkę o opiekę gorąco prosi.

Mieszkańcy Kociewia, wielokrotnie, w czasach zagrożenia ze strony bliższych lub dalszych sąsiadów, stawali do obrony swej ziemi. Kto żyw, kto siekierę utrzymać mógł w dłoniach, zebrał się też teraz, by bronić domów, skromnych dobytków i rodzin. Przybiegli kmiecie z Rynkówki i Kamionki, dołączyli do tych z Lalków i Frący. Ruszyli. Tym słabo wyszkolonym wojskiem kierowało i wzmacniało ducha poczucie przynależności do ziemi przodków. Tak oto wszelka okoliczna „zbieranina żołnierza” natarła na Szwedów. Spotkali ich pod laskiem, przy drodze do Kopytkowa. Walka była zacięta. Trup sypał się gęsto, tak po jednej, jak po drugiej stronie. W końcu szala zwycięstwa przechyliła się na stronę miejscowych. Oddział wroga został rozbity i pokonany. Niedobitki pierzchły w okoliczne lasy i bory. Wśród zabitych znalazł się dowodzący oddziałem najeźdźców szwedzki generał, którego zwano tutaj Remer, Rumer albo Rymer. Pochowano go podobno w lasku, na granicy Kopytkowa i Frący.

Tak oto Jaśko ostrzegł przed Szwedami mieszkańców wiosek smętowskiej ziemi.

Grób Rymera

Opowiadano potem, że Szwedzi, już po wojnie, kilkakrotnie odwiedzali grób Rymera. Na ile ta opowieść jest prawdziwa trudno dziś sprawdzić. Przez wieki przekazywana z pokolenia na pokolenie zachowała się tylko w ustnych relacjach. Pamiętają ją jeszcze tylko najstarsi mieszkańcy wsi, coraz częściej powoływani na swą wieczną wartę.

Jednym z nich był stary Piontek, który, zanim zmarł, przekazał swoim bliskim informację o tym, że jakiś grób, z ich prywatnego lasku ekshumowała rodzina Plehnów z Kopytkowa w 1936 r. Mówił, że była to mogiła szwedzkiego generała, ale mnie się wydaje, że prawie trzy stulecia od jego śmierci i różne historyczne zawirowania poddają w wątpliwość tę interpretację. Bardziej prawdopodobne, że Plehnowie ekshumowali i pochowali na cmentarzu protestanckim znaną im ofiarę z I wojny światowej.

Teraz my dźwigamy obowiązek przekazania tej historii młodszym, by legenda żyła dalej, będąc świadectwem łączności losów smętowskiej ziemi z Kociewiem, Pomorzem i krajem.

Faktem jest, że w latach sześćdziesiątych XX w., podczas prac na polach przejętych po II wojnie światowej przez państwowe gospodarstwo rolne, wyorano różne części uzbrojenia z czasów wojen szwedzkich. Na polach rolnika Jana Kurka z Frący znaleziono ponadto monety szwedzkie z tego okresu 1.

1 J. Milewski, Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, cz. I, Gdańsk 1968, s.82; rel. Cecylia Spoyda z/d Kurek i według opowieści rodzinny Piontków z Frący.

Autor: Regina Kotłowska
Historie prawdziwe i nieprawdziwe
ilustracje: Małgorzata Łukowska
Frąca – Lalkowy – Kamionka 2003