Straty sentymentalne

Odwiedzin
Dodano: 20 lutego, 2021
Autor: Jacek Barszcz

reportaż Tadeusza Majewskiego

Krótka historia Pewnej ulicy

Oto krótka historia krótko istniejącej spokojnej i pogodnej ulicy, założonej (tak to można określić) około 1931 roku, a już zlikwidowanej na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W tej pogodnej krótkiej historii krótko istniejącej ulicy są tylko trzy dramatyczne rozdzialiki:

  • wrzesień 1939 roku – chaotyczna ucieczka jej mieszkańców w stronę Osia i smutny powrót,
  • marzec 1945 roku – przetaczający się ulicą front,
  • połowowa lat siedemdziesiątych, gdy ulicę niczym monstrualny buldożer najechała i zaczęła budowę Polfa, dziś Polpharma, wykwaterowując mieszkańców z ich posesji.

Straty Sentymentalne

– Ponieśliśmy straty sentymentalne – mówią jej byli mieszkańcy. – Został żal i tęsknota, ale materialnie nam to zrekompensowano. Zapewnili mieszkania w blokach…Irena i Rajmund Świeczkowscy mieszkają w bloku na osiedlu Kopernika.

W marcu 1996 roku przeprowadzili się z domku stojącego do niedawana przy ulicy Jabłowskiej. – Pokój „przenieśliśmy”. Ten wygląda identycznie jak tamten, ze starym rodzinnym zegarem – mówi pani Irena.Na ścianie wisi też uwieczniony na płótnie domek i kawałek ogrodu. Notuję podpis autora i datę: „E. Bejrowski, 1995 rok”. Pani Irena pochodzi z ulicy Jabłowskiej z domu Jana Hinza. To „Jana” koniecznie trzeba podkreślić, ponieważ dom dalej też mieszkali Hinzowie, ale inni, niespokrewnieni z Janem.

Po co ktoś ma mylić? Jan, urodzony 19 czerwca 1887 roku, do Starogardu przybył z Osowej Góry koło Kartuz. Matka pani Ireny, Maria Hinz (mówiono też Marianna) z domu Szwoch, przybyła do miasta z leżącego bliziutko ze 2 kilometry od ulicy Jabłowskiej Kolincza.– W dzieciństwie bywałam w Kolinczu, gdzie mieszkała moja ciocia – wspomina pani Irena. – Po lewej przy wyjeździe ze Starogardu stała karczma ze sklepem Franciszka Janikowskiego. Pan Franciszek później został moim wujkiem. Żył 92 lata.

Obecnie w przebudowanym domu mieszka Zenon Grabowski… Kolincz wtedy? Kilka domostw po lewej, też po lewej szkoła i mały dwór, własność pana Zakrysia. Takie mam w pamięci luźne obrazki z dzieciństwa – ja w białych pończochach, zapinanych na guziczki… Niosą mnie na barana… Biegnę po cukier… i wpadamy w rzeczkę z czarnoziemem po brzegach. Proszę sobie wyobrazi te białe pończoszki…Kolincz to jednak tylko drobniutkie epizody. Wszystkie jej wspomnienia są związane z domem wybudowanym przy ulicy Jabłowskiej. Tam spędzała prawie całe życie.

Historię domu dokumentują albumy

Historię domu dokumentują albumy i dokumenty. Pojawiają się w trakcie rozmowy na stole.– Niech pan popatrzy. To są wszystko stare rzeczy. Mają ponad 60 lat, a tak wspaniale wyraźne. Wtedy używano doskonałych kalk i znakomitego atramentu. Późniejszych dokumentów nie da się porównać.

Jan Hinz i Maria (Marianna) Szwoch ślub brali w Jabłowie. Tu też jest na to papier, z 1912 roku, oryginał. W 1930 roku zakupili działkę przy ulicy Jabłowskiej, budowali w 1931 roku, zamieszkali w 1932, kiedy pani Irena miała roczek. Jan pracował jako masztalerz w Państwowym Stadzie Ogierów.

Na stole pojawiła się stosowna legitymacja z napisem: „Legitymacja Urzędowa ważna od dnia 31 grudnia 1923 roku”. Pieczątka. „Na przejazd kolejami państwowymi 50% zniżka w klasie III. Ministerstwo Rolnictwa i Dóbr Państwowych. Kierownik Państwowego Stada Ogierów Donimirski”. Rzeczywiście wszystko idealnie czytelne. Długo na etacie Jan nie popracował. Znarowił się koń i połamał mu w czterech miejscach nogę. Masztalerz przeszedł na rentę i zaczął budowę. W Stadzie dorabiał jako złota rączka przy karetach i innych powozach konnych. Przydał mu się drugi zawód cieśli.

Początek ulicy Jabłowskiej

W 1931 roku to historyczny początek Jabłowskiej. Wynika to z dokumentu, w którym napisano: „Obszary ziemi zostały kupione na działki od właściciela doktora Hąci z Owidza” („majętność Owidza P. Starogard, stacja kol. Starogard Przedm. Poczta i Telefon Starogard 25”).Owidz też leży blisko ulicy Jabłowskiej. Jak Kolincz, ze 2 kilometry. Jan Hinza prace ciesielskie wykonywał sam, fachowo i z sercem, bo swoje tak się buduje. O jakości jego pracy świadczy fakt, że podłóg i okien nie wymieniano do 1995 roku.

Powstał dom, domek właściwie, dość typowy dla przedmieść tamtych czasów. Inne domy też powstały w bardzo szybkim tempie i również metodą gospodarczą. Liczył się czas – budowali się ludzie niemajętni, mieszkający kątem na czynszówkach, przede wszystkim przy ulicy Kościuszki.

Pewnego poranka, bo rano najwięcej ogarnia się pamięcią, pani Irena zaczęła spisywać nazwiska wszystkich mieszkańców ulicy, wszystkich tych, którzy wtedy się pobudowali i zamieszkali już na swoim. Niestety, wszystkich nie udało jej się skompletować, ale i tak spis budzi uznanie. Dziś domy niżej wymienionych osób zniknęły z powierzchni ziemi. Z ziemią zrównał je przemysł farmaceutyczny. Z prawej strony, licząc od ulicy Pomorskiej, na rogu ulic Pomorskiej i Jabłowskiej, stały trzy domy.

Mieszkali: Cesarczykowie, organista Cebula. Kosiedowscy, Pieczkowscy, Frugała (później – jakby dla rymu – zamieszkał Chwała), Cerowscy. (Następny – ? – widzę optycznie ten dom, ale nazwiska nie mogę sobie przypomnieć). Dalej Pstrąg i ich córka, mały domeczek – Muller, później Bielski, większy dom, piętrowy – cztery rodziny: Katlewscy, Fischer, Bruchmann, Ronkowscy; domek Oskara Lau (ale zanim kupiła „Polfa”, Lau działkę sprzedał), Kurs (później Wąs), Sadowscy, Żbikowscy i Montkowska; mały domek – Jadwiga Rogowska; dom staruszków Hermana i Wilhelma Szwarców i ich siostry Heleny(?) Wyka (w czasie wojny uszkodzony, przebudowany przez Serockich – tam się wychowały ich następne dwa pokolenia), Rozkwitalscy (jeszcze tam jakimś cudem „siedzą”).

Lewa strona ulicy

Lewa strona Jabłowskiej. Czerwony domek, wybudowany przez rodzinę Szarmachów, potem zamieszkały przez ich córkę Urszulę Werwicką; dom Światów; dom Haliny Czyżewskiej; Majewscy czy Maciejewscy?; dom Mędykowskich i ich córki Górnowicz; dwa domki Tuchułków; dom Orzechowskich, zamieszkały przez córkę Adelajdę; dom Popielasa, później zamieszkały przez inną rodzinę; mały domek Szumana (później Górskich), następnie zamieszkały przez ich córkę Dulka); dom Herbarzów (Luksów, Nesterowiczów i ich córki Tocha); domy Kaczyków, Lange, Pałubickich, Zadurskich, Kubików; Walentego Hinza (zamieszkały przez ich córkę Manuszewską i z kolei jej córkę Wąs); następnie Alojzego i Gertrudy Rogowskich (ostatnio mieszkały tam ich dzieci); dalej nasz dom – Jana Hinza (zamieszkały później przez dzieci, czyli przeze mnie, Irenę Świeczkowską, i mojego brata, Władysława Hinza); dalej za nami Galubowie i Muller, i jeszcze Szczęsny. Domów tych ludzi już nie ma.Posesja Jana Hinza (później Świeczkowskich) została wykupiona przez Polfę jako ostatnia, ale w trzech domkach przeznaczonych do likwidacji jeszcze mieszkają jacyś ludzie.

W sumie Jabłowska to spora ulica

W sumie spora ulica, ponad czterdzieści domów – policzyła pani Irena. Przed wojna nieutwardzona. Irena Świeczkowska miała pójść do II klasy, gdy rozpoczęła się II wojna światowa i do Starogardu weszli Niemcy. Dzieci z Jabłowskiej chodziły do szkoły podstawowej przy ulicy Warszawskiej (dziś Sobieskiego).– To był szmat drogi; przejść bardzo długą Jabłowską i może nawet dłuższą Kościuszki. Na szczęście biegła ścieżka się na skróty – kawałeczek Pomorską, przez plac pomiędzy rzeźnią i fabryką ogniw i baterii, czyli przez tak zwany „świński rynek”, dalej przez łąkę przedzieloną rowami, które z radością się przeskakiwało.Każdy dom przy Jabłowskiej był wkomponowany w ogród.

Ogród Hinzów (później Świeczkowskich) miał 82,0 arów i dzielił się na trzy części: warzywniczą, owocową i wypoczynkową. Przylegał do ulicy. Drzewa sadził ojciec pani Ireny. W 1996 roku, po 60 latach, padły ścięte jego grusze bergamoty i jabłonie, odmiany, jakich już dziś się nie prowadzi. A tak niedawno jeszcze owocowały!Ludzie żyli jak w sielance. Świeże powietrze, las pod Owidzem, przełomy rzeki Wierzycy, blisko „Strzelnica”, czyli wielki rekreacyjny teren z mnóstwem atrakcji, na przykład z muszlą koncertową i letnią restauracją, z końmi nieco dalej, w Stadzie Ogierów.

Nikt się nie kłócił, panowały zgoda i przyjaźń. Hinzowie sąsiadowali z posesją Galubów nieodgrodzeni płotem.– Dzieciństwo miałam wspaniałe – wspomina pani Irena. – Ulica do tego stopnia spokojna, że nawet nie zamykaliśmy drzwi wejściowych.

Wrzesień 1939 roku

Cała rodzina Hinzów i wszyscy inni na ulicy dostali przeciwgazowe maski, a małe dzieci miały nosić metalowe tabliczki z wyrytymi informacjami: nazwisko, imię, miejsce zamieszkania.Ludzie w panice pakowali dobytek, uciekali w stronę Osieka, więcej Osia. Hinzowie też przygotowali się do ucieczki, ale – jak kilka innych rodzin – postanowili w ostatniej chwili, że zostaną. Ci, co zostali, dokarmiali zwierzynę sąsiadów. Żal przecież było zwierząt…

Po tygodniu załamani uciekinierzy wrócili. Przez cały czas okupacji wszyscy mieszkali przy ulicy Jabłowskiej jakby nic się nie stało. Pozornie. Rytm życia ulicy Jabłowskiej zakłócił też przechodzący front. Przy szosie biegnącej na Jabłowo rosły wielkie wiekowe lipy. Rosjanie nadchodzili od południa, czyli od Bobowa, Jabłowa, Owidza.

Niemcy na odcinku od elektrowni do Jabłowskiej ścięli te wiekowe lipy i zrobili z nich barykadę. Nic nie pomogło. Jabłowską sunęły samochody, czołgi i wozy konne. Z braku utwardzonej nawierzchni konie wpadały w błoto. Trzeba było pomagać wyciągać. Podczas tej pracy Jabłowską ostrzeliwano, zrzucano też bomby. Kilku z ulicy zginęło, sporo domów zostało uszkodzonych.

Hiznowie mieli schron – piwniczkę, ale bali się do niego zejść. Schron przypomina grobowiec i trzeba się chyba wcześniej przyzwyczaić. Naprzeciw nich zginęła od zabłąkanego pocisku córka Rogowskich. W ogrodzie Hinzów katiusze wyrwały spore dziury w czterech miejscach.Do domu Hinzów wprowadził się rosyjski sztab.

Gospodarze mieli opuścić dom, ale po prośbach Rosjanie pozwolili im zamieszkać w piwnicy. Na podwórzu urządzono polową kuchnię. W domowej pichcili dla sztabu.– Strzelali z ogrodu i mówili, że strzelają do bardzo odległego celu, a to było do Owidza, gdzie jeszcze przebywali Niemcy – śmieje się pani Irena, po chwili poważnieje i dodaje: – W 1939 r. zginął mój brat Henryk, żołnierz polski.Po wojnie wszystko wróciło do normy. Nie na długo.

Lata 60-te

Już w latach sześćdziesiątych nie udzielano pozwoleń na budowę przy Jabłowskiej. Przebąkiwano, że domy są do likwidacji, bo to teren dla przemysłu.W połowie lat siedemdziesiątych Polfa rozpoczęła wykup ulicy. Zapewniano mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej.

Lata dziewięćdziesiąte to już końcowa faza likwidacji. Posesję Świeczkowskich i Hiznów wykupili jako ostatnią.Dziś domu już nie ma. Rozebrano go na cegły. Drzewa owocowe wycięto w pień, drobniejsze krzewy wykopano.

Na ścianie domu Jan Hinz umieścił ozdobnik, „emblemat” – jak to określa pani Irena. Bardzo starego amorka. Został pieczołowicie zapakowany i przewieziony do mieszkania na osiedlu Kopernika.1996 rok.QUIZ na dobranoc (w internecie 2017 r.): Przy jakiej to ulicy trochę po wojnie?! Nie wierzyłem, że ktoś będzie wiedział.

Lawina wspomnień

Tymczasem trafna była już trzecia odpowiedź! Od niej zaczynam wypowiedzi.

Aleksandra Dunst: – Tak mi się wydaje, że to ul. Pomorska. Dawno, w latach mego dzieciństwa, był po prawej stronie od skrzyżowania z ulicą Jabłowską mały stawek.

Ewa Szwarc: Jestem ciekawa odpowiedzi, bo takich stawów w okolicach ówczesnego Starogardu było dużo. Wyschły po drenażu, inne zasypano ze względów gospodarczych, budowlanych… Ale są takie, które przetrwały, choć susze zmniejszyły je objętościowo, na przykład staw przy ul. Skarszewskiej przy przystanku, na Łapiszewie, w okolicach Okola, no i wiele stawów w Żabnie…

Tadeusz Majewski: Niesamowita Pani Aleksandra Dunst! To jest ulica Pomorska 146 (przy skrzyżowaniu z Jabłowską), rok 1947. Nie sądziłem, że ktoś dobrze odpowie.

Kamil Sojecki: Czy ten stawek to teren dzisiejszej Polpharmy, a prawie naprzeciwko ulicy stoi elektrociepłownia?Henryka Wysocka: – Ola ma rację. Potwierdzam.

Tadeusz Majewski: -Otrzymałem informację, kto jest na tym zdjęciu: „Panie Tadeuszu, cóż za miłe zdjęcie! Po lewej jest mój dziadek Henryk Wolter, po prawej, z tego co mi przekazała moja mama, pani Regina Sikorska.

Aleksandra Dunst: – Pana Henryka Woltera pamiętam. Sporo starszy ode mnie. Miał młodszego brata, Pawła, i przesympatyczną mamę, chyba Andzię, która doczekała setki. Mieszkali w najładniejszym domku przy ulicy Pomorskiej. Pan Henio już niestety nie żyje.

Maria Sulewska: – Mieszkał tam też mój dziadek, Jan Freza. Ja się urodziłam na tej ulicy u Kaczyków. Do cioci Langowej często chodziłam z mamą.

Aleksandra Dunst: Pamiętam dom państwa Tkaczyków (Kaczyków?). Ładny taki, po lewej stronie licząc od najniższej numeracji. Zawsze taki piękny był i zadbany, ale kiedy już się wyprowadzili i ich miejsce zajęli pracownicy Polfy, popadł w ruinę. Tego domu nigdy nie zapomnę. Bardzo mi się podobał. Na tamte czasy był bardzo okazały.

Aleksandra Dunst: – Tak zastanawiam się nad tą datą powstania ulicy. Czy na pewno 1931 rok? Coś mi tu nie pasuje.

Tadeusz Majewski: – Na pewno. Maria Sulewska: – Pani Olu! Proszę zdjęcie! Rok 1931 wrzesień. Wesele moich rodziców. Fotografia zrobiona przed domem dziadków przy ulicy Jabłowskiej. Na zdjęciu są też Langowie. Ciocia Langowa z dzieckiem na ręku, jest też sąsiad Pałubicki. Obok rodziców dziadkowie ze strony mamy i taty oraz moja prababcia.

Aleksandra Dunst: – Jakie to miłe. Historia bliska naszym sercom. Państwa Langów pamiętam. Czy Basia i Henia to rodzina?

Tadeusz Majewski: – Piękne zdjęcie. Wynika z tego, że pani Aleksandra Dunst ma rację. Ulica Jabłowska zaczęła powstawać wcześniej. Być może w 1931 roku przybyło dużo nowych domów i dlatego Irena Świeczkowska stwierdziła: „W 1931 roku Jabłowska dopiero powstawała…” Datę wyznacza sprzedaż ziemi przez doktora Hącia.

Aleksandra Dunst: – No tak, coś mi się tu nie zgadzało. Moja babcia sprzedała w 1920 roku swoją ojcowiznę w Skórczu. Przenieśli się do Starogardu. Dziadek pracował jako stangret u Wiecherta. Babcia rodziła moich wujków i ciocie, i najmłodszą, Halinkę, moją mamusię. Ośmioro ich zostało z dwanaściorga urodzonych. Dziadek Franciszek, inwalida I wojny światowej, sam pobudował dom, bardzo skromny, ale żyje w nim dziś już czwarte pokolenie.

Maria Sulewska: – Tak, Basia i Henia są córkami najmłodszego syna cioci Langowej, tego na ręku Henryka. Właściwie Langowie to kuzynostwo mojej mamy. Ja urodziłam się już długo po wojnie, gdy tata wrócił z Rosji… Pani Olu! Znam historie mieszkańców Jabłowskiej z opowiadania. W 1951 roku mój brat się urodził przy ulicy Szornaka, gdzie się przeprowadziliśmy. Mnie mówiono, że urodził się u Kaczyków. Być może źle zapamiętałam nazwisko. Mama pokazywała mi, który to dom. Długo jeszcze stał. Nazwiska sąsiadów i historie mieszkańców często przewijały się w naszym domu. Miałam wrażenie, że tam żyło się z sąsiadami jak w rodzinie.

Aleksandra Dunst: – Tak, o doktorze Hąci z Owidza mi wspominano. Mój dziadek od niego właśnie też kupił działkę, która łączyła się z obszarem już nieistniejącego małego dworca kolejowego na Przedmieściu. Często rozmawialiśmy o tych dawnych czasach. Dziadek (urodził się w 1880 roku) zakończył budowę w 1927 roku. Wtedy moja mamusia miała 4 lata. Może wówczas jeszcze nie istniała oficjalna nazwa „Jabłowska”, ale niektóre domy były już pobudowane. Może te tereny należały wtedy jeszcze do Owidza. Teraz już nie spytam moich bliskich, bo nikogo nie ma.

Krystyna Patałas: – Doktor Kazimierz Feliks Hącia ustawowo został zobligowany do parcelacji, jak zresztą inni ziemianie. Owidz kupił od rodziny Hertzbergów w 1925 roku. Czy pierwsza parcelacja miała miejsce w 1927 roku, nie pamiętam. Wiem, że dwukrotnie odsprzedawał grunty. W 1932 powstała wytwórnia konserw OWIKON. W księdze wieczystej jest też zapisane, że do niego należy utrzymanie drogi do Starogardu. Czy dobrze kojarzę, że przy ulicy, o której Państwo wspominacie, była cegielnia? … Chodzi o cegielnię Janowo. W kwietniu 1931 roku sprzedał 10,88 ,82 hetarów. Rok wcześniej, w 1930, musiał sprzedać 100 hektarów. Ogólnie Owidz wraz z folwarkiem liczył 634 ha.

Aleksandra Dunst: – Zastanawiam się, czy znajdę coś w księgach wieczystych i czy to jest w moich możliwościach.

Tadeusz Majewski: – I tak przez wieczór dowiedzieliśmy się bardzo dużo na temat Jabłowskiej. Pani Irena opowiadała też o okresie międzywojennym i o czasach okupacji.

Aleksandra Dunst: – Znam tam życie z lat sześćdziesiątych. Piasek i kociodoły. Po burzy na jezdni boso tamy robiliśmy. Piętrzyła się woda. Rywalizacja była z tymi ze skrzyżowania. Zimy były cudowne. Górka na zapleczach małego dworca, do dzisiaj w dziewiczym stanie, sorki, ale dla nas wtedy wypnij d..a, jest do dzisiaj. Kiedy wracam, idę tam, rozmyślam. Wspominam, jaka wielka górka, gdy ja byłam mała. Łezka się kręci…. Kociodoły. Tak nazywaliśmy jezdnię na pół z kamienia, a na pół z piachu. .. Dla moich bliskich okropny 10 stycznia 1940. Dużo musiałabym pisać. Zima bardzo sroga. Kolbami karabinu walili moją mamusię w plecy. Upadła na naszym ganku. Miała 15 lat. Sabę zabili, bo mocno ujadała. Nie wiedzieli, gdzie ich wywożą… No i wywieźli. [dokąd?] Jeśli chodzi o 1946 rok i dalej, to mogłabym dużo pisać. Mój syn namawia mnie, żebym pewne dokumenty oddała do muzeum. Chodzi o mojego tatusia, o to, co musiał przeżyć… Ucieczka z wojska niemieckiego, partyzantka, Armia Andersa, konsekwencje władz po 1945 roku. Mam dokumenty, to okropne. Płakać mi się chce. Później, po upadku komuny, zrehabilitowany i odznaczony. Moja duma, mój tatuś.

Maria Sulewska: – Ze wspomnień mamy wiem, że kiedy zbliżał się front, to z piątką dzieci z Jabłowskiej uciekali do Ciecholew, do krewnych mamy koleżanki, Kuchtów. Z tej piątki, urodzonej przed wojną, najmłodszy przyszedł na świat w grudniu 1939 roku, więc malutkie dziecko. Byłam pełna podziwu. Mówiłam: „Przecież pieszo to tak daleko”. Wujek, mąż mojej cioci, który się ukrywał, przewożony był w dziecięcym wózku, w tak zwanym autku, też do Ciecholew. Dziwiłam, jak się tam zmieścił się dorosły mężczyzna. Urszula Dąb: – Kto mieszkał przy Jabłowskiej za torami na górce, na pewno pamięta palanta z puszki i kijem… Jak miło czytać, wspomnienia wracają…. Pozdrawiam wszystkich czytających z numeru 61… Kto wie, kto tam mieszkał? Kto pamięta mulberś? Są takie osoby? Bożena Knapik: – Ja pamiętam.

Krystyna Patałas: – Odświeżam temat ulicy Jabłowskiej. Jak donosiła prasa pomorska w połowie 1929 roku, z dóbr owidzkich rozparcelowano 17,1 ha i nastąpił boom budowlany. Więc coś jest na rzeczy z zabudową i zaludnieniem dawniejszych ziem dóbr rycerskich Owidz. Nie doczytałam się w księdze wieczystej (informacji o przyczynach) ubytku tego obszaru, ale może to dotyczyć terenu, gdzie istniała cegielnia, o której wcześniej wspominałam.

Beata Mierzejewska: – Moje cudowne dzieciństwo również spędziłam przy ulicy Jabłowskiej, ale nie posiadam fotografii. Jeżeli jest ktoś, kto posiada, chętnie obejrzę.

Bożena Knapik: – I również moje cudowne dzieciństwo. Rodzina Zadurskich.

Urszula Dąb: – Napiszcie, że dom numer 61 pozdrawia.

Maria Sulewska: – A my pozdrawiamy dom 61. Niech ma się jak najlepiej.

Bożena Knapik: – Dziękuję.

Urszula Dąb: – Mieszkaliśmy pomiędzy Paułbickimi a Kubikami…

Tadeusz Majewski: – Co to „mulberś”?

Urszula Dąb: – Mulberś, hihi, rodowity starogardzianin a nie wie.

Tadeusz Majewski: – Nie rodowity!

Urszula Dąb: – …Od razu pomyślałam, że nie rodowity. Po takich niby drobiazgach od razu poznaję, czy obcy, czy swój. Więc moje wiadomości o mieście są cenniejsze, bo stare od pokoleń. Mulberś to wysypisko śmieci, które znajdowało się po lewej stronie przy torach koło Jabłowskiej, obok owidzkich pól. Mieszkałam przy alei Wojska Polskiego, ale moja mama urodziła się przy Jabłowskiej i chodziłam ciągle do mojej babci. Moja babcia i dwóch jej braci wybudowali sobie domy obok siebie. Moja siostra, którą Pan przed chwilą zaprosił do znajomych, jest rocznik 1955. i mógłby Pan z nią uczęszczać do klasy. Była niezwykle urodziwa. Przysłała zdjęcie, jak stoi przy syrence na Jabłowskiej. Walenty Zadurski miał pierwszą na Jabłowskiej. Nie kojarzy Pan tej dziewczyny? …Ciągle mieszkam w Starogardzie i praktycznie przy jednej ulicy. Nikt mnie stąd nie ruszy. Stoję na straży porządku rodzinnego i cmentarnego, aby wszystko grało. Duża część rodziny się rozjechała, ale mnie nic i nikt nie skusił i nie skusi. Taka patriotka kociewska. Mam kilka zdjęć rodzinnych z tamtych lat. Na pewno mieszkańcy Jabłowskiej od razu poznają, bo nasza rodzina była tam znana i znana była moja elegancka babcia, Helena Marchel.

tekst i zdjęcia: Tadeusz Majewski