Według tego wierzenia upiór najczęściej napadał na własną rodzinę, zabijał ofiary, pił ich krew, jadł mięso. Być może przekonanie o takich upodobaniach upiorów powstało w czasie jakiejś klęski głodu. Upiora rozpoznawano po tym, że miał rumianą cerę, ślady krwi na ustach, był często nagi. Aby zabezpieczyć się przed zmarłym upiorem, dokonywano ciałopalenia, wrzucano do urny coś ostrego, odwracano urnę do góry dnem lub przyciskano kamieniami. Często upiora unieszkodliwiano, obcinając mu głowę i układając między nogami. Czasami przebijano pierś zmarłego drewnianym kołkiem lub głowę żelaznym gwoździem. Zdarzały się wypadki łamania umarłym kręgosłupa, krępowania sznurami, obkładania grobu kamieniami.
W XIX wieku pod wpływem panującego romantyzmu naroiło się od upiorów. W Borach Tucholskich, Kociewiu wierzono, jeżeli w przeciągu krótkiego czasu umierało we wsi lub w rodzinie kilka osób, to na pewno winny upiór. Chodził nocą od chaty do chaty, stukał w okno i pytał: „Hej spita wy?” Jeśli usłyszał odpowiedź „spim”, wówczas odpowiadał – „a to spita na wieki” – po czym w chacie wszyscy umierali.
Czasami wspinał się na kościelną dzwonnicę i uderzał w dzwon. Jak daleko było słychać dźwięk dzwonu, tak daleko ludzie umierali. Mógł go odpędzić ksiądz ubrany w liturgiczne szaty, jeśli rzucił mu w twarz pękiem kluczy od kościoła. Aby utrudnić upiorowi dzwonienie, umieszczano koniec liny od dzwonów np. wysoko na gwoździu pod powałą, na szczycie dachu lub blokując za pomocą tzw. gafli (dwurogowych, drewnianych wideł). Tłumaczono również, że to z powodu upiorów trzeba budować wysokie wieże kościołów.
Upiora można było poznać po tym, że rodził się z dwoma zębami, w czepku na głowie, a twarz miał pokrytą drobnymi żyłkami, które po śmierci stawały się wyrazistsze. Dorosły upiór miał twarz i ciało koloru czerwonego.
Aby zabezpieczyć zmarłego przed działalnością pozagrobową, dawano mu do ręki książeczkę do nabożeństwa, w której nie było słowa Amen. Poza tym wkładano do ust wapno, utartą cegłę, jednogroszową monetę, by miał co robić i ją ssał. Czasami rzucano na podejrzanego zmarłego mak lub garść ziemi z krzyżujących się dróg. Trwało to bardzo długo, ponieważ na pogryzienie ziarna maku potrzebował rok. Umarły musiał mieć robotę, wtedy nie wstanie.
Niekiedy umarłym wycinano pięty lub nie ubierano trzewików, aby odwlec od chodzonego po śmierci.
Prawie zawsze kładziono pod pachę i pod brodę po jednym krzyżyku z osiki. Zdarzały się wypadki, że podczas pochodu pogrzebowego otwierano trumnę na granicy wsi i przewracano trupa głową w dół, aby nie znalazł drogi do domu. Zasłaniano sobie twarze, aby zmarły nie poznał pogrzebników. Stosowano również i inne metody. Na przykład trzeba było pójść o północy na cmentarz, odkopać mogiłę, ściąć trupowi głowę kosą lub łopatą do wyrębu torfu, następnie położyć ją pomiędzy stopami upiora, aby nie mogła zrosnąć się z ciałem. Krew, która wypłynęła, mogła być podana chorym w celach profilaktycznych.
Czasami dopiero w drodze na cmentarz dowiadywano się z przerażeniem, że umarły był upiorem, gdy konie ciągnące wóz z trumną stawały nagle dęba na granicy wsi. Ruszały dopiero, gdy przez nie i przez trumnę rzucono garść ziemi z wykonanej dla zmarłego mogiły.
Jednak najlepszym ze sposobów unieszkodliwiającym upiorów było rzucanie w niego srebrną kulą lub monetą 5 – groszową.
Upiorów już nie ma na świecie, ale na wszelki wypadek, trzymajmy na podorędziu srebrną kulę lub grosik. A nuż może się przydać.
źródło: Nasz Kasparus / Eugeniusz Cherek