Klaniny

Klaniny

Odwiedzin
Informacje Podstawowe Trochę Historii Legendy Klanińskie

Opis

Klaniny to typowa wieś letniskowa, położona na skraju Borów Tucholskich, niedaleko rzeki Wda. Latem przepełniona zapachem sosnowego lasu. Wszystkie drogi w sołectwie to drogi gminne gruntowe. Obecnie sołectwo liczy 170 mieszkańców. Na południe od wsi znajduje się jezioro Klaninskie, a w przedłużeniu na jednej linii prostej jest cały kompleks jezior-oczek polodowcowych: Żabno, Płocicz, Okonówek, Sztuczno. Miejscowość Klaniny otoczona jest terenami rolniczymi oraz lasami.  W centrum wsi na murze dawnej szkoły znajduje się tablica pamiątkowa ku czci nauczyciela Edmunda Beima, zamordowanego w 1939r. przez hitlerowców. Klaniny mają również swój pomnik przyrody – “Dąb szypułkowy”, który znajduje się niedaleko budynku szkoły, przy jednej z głównych ulic.

Klaniny - wielka mała historia

Jechał wozak przez Bory z drewnem i przeklinał, bo było grząsko. Przeklinał i stąd wzięła się nazwa wsi – Klaniny. I do tego jak łajno do buta przylepiło się jakieś przekleństwo historii,

Klaniny a rzeka historii

Teoretycznie Klaniny powinny leżeć od wielkiej historii niezmiernie daleko. Nie powinien tu wdepnąć żaden bucior agresora, paść pocisk, w miejscowej szkółce nie powinna zawisnąć gęba Hitlera, Stalina czy innego satrapy. Bo Klaniny leżą w borach i nawet dzisiaj nie ma tu bite drogi. W praktyce jednak wielka historia jeździła sobie po Klaninach jak walec drogowy po ślimaku. Jeździła już za Napoleona, w połowie XVII wieku. Jeszcze przed wojną Połom powtarzał za pradziadami: „Kaśka, maryśka, wyłaźcie z dziury, bo już Szwedów diabli wzięli”.
Z dziury, czyli z bunkra wykopanego w tamtejszej Chojnej Górze.
Wtedy zostało tu w ziemi trzech Francuzów.

Tną się drogi jak wściekłe

Tu drogi tną się jak wściekłe: ta z Osiecznej, ta z Huty Kalnej, ta z Osówka, Szlachty, ta na Czarne, ta z Zimnymi Zdrojami na Czubek, a w szerszej perspektywie – do Łęga, do Ocypla, do Czarnej Wody, do Lubichowa, do Osiecznej. Ba, raz powstała nawet droga strategiczna. Wybili ją na Łobodzie Rosjanie. Szła sobie od osieckiej szosy obok Klanin na Gdynię. Po tej drodze, mówi Kazimierz Szmagliński (rocznik 36), nawet dosyć się jechało. Rosjanie przesiekę zrobili, zrównali teren i położyli deski, zrobione w Łobodzie i Szlachcie, jedna po drugiej.

Drewno i deski – odwieczny motyw Klanin. Ludziska od wieków wozili je przez to miejsce do Szlachty i Łęga, a że akurat tu były bagna, to wozy grzęzły w drodze. Wozacy klęli, stąd nazwa – Klaniny.
Najstarszy dom w Klaninach ma ze 200 lat, ale kto to dokładnie wie? Pejzaż sołecki jest urozmaicony. Lasy, łąki, ale i 8,5-hektarowe Jezioro Klanińskie, jedno z południowo-zachodniego paciorka jezior: Żabno, Płocicz, Okóniewek, Sztuczno, Wole Oko. Kilometr z drugiej strony płynie Wda. Pod Czubkiem jest jeszcze jezioro Lutnia. Wodę z Płocicza można pić, taka czysta.

Angedojcze w Klaninach

Wydawałoby się, że Niemcy w czasie okupacji powinni sobie darować z Klaninami, ale gdzie tam. Przyjechali i kazali się określić mieszkańcom 53 gospodarstw kim są. Część Polaków, jak Jan Krzyżyński, miała to gdzieś i od razu poszła budować berlinkę. – Był rejchsdojcz – rychtyk Niemiec, folksdojcz – Niemiec, ale taki, co to w Polsce mieszkał w mieszanym małżeństwie, angedojcz – Polak, który chce się zniemczyć – wymienia sołtys.  – Część dla spokoju zapisywała się do angedojczów. Nie mieli szans nauczyciele, jak Beim. Ci mieli zapisaną kulkę.

Leśne mogiły

Angedojczom Niemcy mieli dać spokój, ale później wciągnęli ich do Wehrmachtu   i wysyłali na front. Chłopcy wracali z frontu na urlop i szli do partyzantki. I zaczęły się dramaty. Raz Niemcy żonę Mariana Wróblewskiego (była w ciąży) rozciągnęli na stole i zakatowali. Jedni mówią, że Marian stał wtedy za szafą z granatami, inni, że był schowany w kominie. Żołądkiewiczów stracili, bo pomagali partyzantom. A prawda była taka, że jeden z żołnierzy angedojczów poprosił ich o rower, żeby dojechać do wojska. Potem rower znaleziono w lesie.

Rodzinę leśnego Donarskiego zamordowali, bo zabił na czarno świnię i prawdopodobnie dał ją partyzantom. Donarskich nie zdążyli nawet dowieźć na komisariat w Osiecznej. Zakatowali ich po drodze. Leżą w lesie jak się jedzie do Ocypla. Potem przyjechali i zabili ich 15-letnia córkę Gabrysię. Grób jest za wioską. Syn Hoppego – tutejsi mówili na niego Hapa – miał w Zimnych Zdrojach sklep, ale tutaj zakopał towar. Ktoś wydał, wystarczyło. Mogiła Hapy stoi koło szosy.

Partyzantów najwięcej było z Czarnego. Stąd należeli Kaszubowscy i Zielińscy, Dąbki chyba też. Z jakiego ugrupowania? – A czy to dzisiaj kogo obchodzi, czy należeli do AK, czy apartne byli? – odpowiada pytaniem na pytanie sołtys. – Po prostu partyzanci. W książce „Dziewięciu z nieba” o nich pisali. Tych dziewięciu to też – niby byli tu spuszczone Rosjanie, ale i przecież miejscowe też.

Strzelali jak diabli

Działania wyzwoleńcze przyniosły kolejne ofiary. Krwawa jatka była tu ze względu na trudna do sforsowania rzekę. – Siedzieliśmy w chlewie – opowiada Szmagliński. – Miloszka (Miloch – on miał Konrad na imię) była z dziećmi. Raz zaglądali Rosjanie i pytali: „german czy Poliak?”. Po chwili Niemcy: „Iwan czy Polen?”. I tak kilka razy. Niemcy nie dowierzali i raz puścili moździerz.

Miloszka miała na ręku córeczkę. Dziecko od razu skosiło, a ona dostałą ułamkiem w plecy. Strasznie cierpiała… Walki tutaj trwały czternaście dni. Myśmy musieli uciekać do Krówien.
– A my, jak ta wojna była – dopowiada sołtys – siedzieliśmy w  sklepie u Krzyżyńskich. Pół wioski tam siedziało. Raz, jak ze schronu do schronu przelatywali, jakiś szrapnel nadszedł z Huty Kalnej i poharatał. Z wieży kościelnej z Huty nas obserwowali. Ruskie, jak już zdobyli wioskę, mówili: „Uciekać, bo tu jeszcze będą walki”. Nie mogli przejść przez rzekę.

Co zbudowali most, to Niemcy rozwalali. I jeszcze robili błąd. Pierwsza linia wpadała, zdobywała i od razu w sklepie sobie ucztowali. Potem Niemcy podchodzili i  podpalali. Ogólnie strzelali jak diabli. Siedzieliśmy raz w kopcu pierzyny na głowach, aż tu dziadek mówi, że musi iść napoić konie. Bał się, bo tylko gwizd. Rusek do niego: „Nie bój się, to góra idzie”. Na to dziadek: „Ale na dół spada”.

Jaka może być czarniejsza godzina?

Wolność dla niektórych źle się zaczęła. Grupa mieszkańców Klanin, która schroniła się w Krównach w 1945 roku, nie wróciła w całości, gdyż prawie wszystkich mężczyzn zabrali Rosjanie. Żabiński i Puczyński wrócili w ramach repatriacji. Nie wrócili dwaj bracia Gełdonowie i Władysław Zieliński. Zostali na Syberii.
Nastał niepokój. Kto był w AK, wiadomo – bandyta. Wieś częściowo spalona. – Spalili obejścia Chabowskich, Węsierskich, Reszków i Ćwiklińskich – wymienia sołtys. – Z osiem zabudowań poszło. A nasze zostało tutaj samo.

Ludzie zaczęli wracać z wojska i z ucieczki, też z Krówien. Ale niektórzy znowu cierpieli. Gospodarze wzięli się za odbudowę. Największy z nich, Michał Połom, miał 100 hektarów lasu, ale spalony chlew i stodołę. – Przyszedł raz do ojca – opowiada Szmagliński – poradzić się, jak to odbudować. Ojciec na to: „Ano sprzedaj kawałek lasu”. A on na to: „Wiesz, Władku, ojciec mi to zostawił na czarna godzinę”. A ojciec: „A jaka ona może być czarniejsza, skoro już są stodoła i chlew spalone?”.

Dał się trochę namówić – zaczął  wycinać te drzewa co razem rosły albo co były pochylone. Zawsze dbał o swój las, żeby chronić od zarazy i wszystkiego złego, i zostawić jak najwięcej dla dzieci, a tu wchodzi ustawa o nacjonalizacji. Kto miał ponad 100 hektarów, musiał zdawać. Połoma chcieli sposobem. Dawali przynętę w jego lesie, żeby w korę wchodziło robactwo.

Potem wycinali chore drzewa. A Połom te wycięte zwoził do siebie jako swoje. Potem puścili robotników w tej jego, a raczej już nie jego las. Do wyrębu. Ze wsi nie chcieli iść, to wzięli robotników z Czubka pod dowództwem leśnego Sarnowskiego. Potem też dołączyli nasi. Poszli zrębem – 100 metrów szerokim, kilometr długim. Może i dobrze, że Połom tego nie widział, bo go wcześniej uznali za opornego kułaka i wzięli do więzienia.

Wrócił po trzech miesiącach w czerwonych butach. Jak ktoś go pytał, skąd ma takie cudaczne buty, odpowiadał: „Nie wiesz, że w tym raju w takich się wychodzi?”.  Jego syn Waluś był wzięty do kopalni do wojska, jak dziecko obszarnika. Potem Połom sie wyprowadził do Białachowa. Tak z tym lasem nie musiało się stać. W Lubikach Górnowicze i w Czarnym Zielińscy byli sprytniejsi – podzielili swój areał na dzieci, żeby nie było tych przeklętych 100 hektarów. Ale czy dziwić się Połomowi? Nie mógł pewnie uwierzyć, że tak można brać czyjąś własność.

 

źródło: kociewiacy.pl

Klaniny, Kłaniny, Tlaniny 

Borowiackie wioski żyły swoim rytmem. Co nie znaczy, że oderwanym od rytmu wielkiego świata. Niestety, na ogół nie mają swojej spisanej maleńkiej historii. Można ją w niektórych przypadkach odtworzyć słuchając legend. Oto kilka legend o Klaninach, jakie w 1992 roku opowiedział nam w zarysach Władysław  Szmagliński

Legenda o węglarzach

Przed Szwedami zamieszkało tu czterech węglarzy. Oni byli pierwsi. Palili drewno, a uzyskany węgiel i smołę wozili do Starogardu. Koło wioski wznosi się góra, którą nazywają Chojna lub Hojna Góra. Chojna – bo rosną na niej chojniaki, Hojna – bo kiedyś wydobywano tam bursztyn i inne żywice. Tu nie było gliny, a w Hojnej Górze była. Ludzie budowali z niej chaty.

Legenda o wilkach

W miejscu, gdzie dziś znajduje się stare koryto Czarnej Wody (Wdy), rozciągały się kiedyś wielkie bagna. Po lasach było pełno wilków, które rzucały się na gardła. Dlatego koniom zakładano obroże nabijane gwoździami. Gdy trafiały w obrożę, kłuły się, koń miał czas kopnąć i uciec. Takie obroże zakładano źrebiętom, kobyłom, nawet psom.

Legenda o pochodzeniu nazwy

Wioskę nazywano różnie – Klaniny, Kłaniny, nawet Tlaniny. Skąd te nazwy? Otóż kiedyś mieszkało tu dwóch braci – Grzesiek i Macieczko. Jeden miał więcej łąk od drugiego i jak to ludziska, nie mogli się pogodzić. KLĘLI na siebie, stąd ta pierwsza nazwa.

Razu pewnego przez wieś przejeżdżał biskup (przejeżdżał do takich wiosek, jak Klaniny, raz na pięć lat). Kareta utchła w środku wsi, woźnica zeskoczył i zaczął szukać koni. Mieli je tylko Grzesiek i Macieczko. Przyjechali i wyciągnęli karetę, ale biskup zauważył, że ze sobą nie rozmawiają. Gdy dowiedział się, jaka jest tego przyczyna, mocno się zdenerwował i rzekł: „Od dzisiaj ten, który pierwszy zobaczy drugiego, niech pierwszy powie dzień dobry i niech się KŁANIA w pas”. Tak powstały Kłaniny.

Legenda o skarbie

Za Napoleona Francuzi w jeziorze Płocicz utopili kasę pancerną. Nasi chcieli ich nawet uszpilkować, żeby się dowiedzieć, gdzie dokładnie ona jest. Kasa leży na dnie do dziś. Raz szukał nurek ze stoczni z Gdańska, ale nie znalazł, taki tam na dole leży muł. Zresztą w zaprzeszły rok góra z choinami zjechała całą burtą w jezioro.

Legenda o pośle

Kiedyś, za czasów pruskich, przyjechał do wsi Kulerski, poseł Reichstagu. Zlazł z bryczki i przeszedł się od bagien aż do rzeki Wdy. Powiedział, że są ze trzy – cztery metry spadu. Poprosił chłopów, by chwycili za szpady (szpadle) i kopali przez Michałowe (Połoma) i Lewandowskiego pole. Kopała cała wieś. Po zrobieniu tej melioracji Klaniny mają twarde i pierwszorzędne łąki, a nie bagna. Przedtem zawsze trzeba było wszystko skosić do Świętego Jana (22.06), bo później wylewała Czarna Woda (Wda).

Legenda o dobrych czasach

Kiedy przed wojną ksiądz szedł po kolędzie, miał sto piętnaście wstępów. Sto piętnaście dzieci chodziło też do szkoły. Uczył nauczyciel Chojnacki, który potem odszedł do Wycinek. Starsze dzieci uczyły się od 7.00 do 11.00, a młodsze od 11.00 do 13.00. W szkole nie uczono sinusów i kosinusów, ale czasami później z tych leśnych kątów pracowali na urzędach, tylko się potem douczali…

To były dobre i wesołe czasy. Ludzie byli zżyci. Poczubili się na zabawie, a na drugi dziań było wszystko w porządku. We wsi były trzy sklepy kolonialne – Żabińskiego, Wojaka i Lindy. U Wojaka i Lindy kupowano śledzie, sól,  byle co. Żabiński miał karczmę, więc wódkę i piwo. Towary sprowadzali od Kiedrowskiego z Czerska. Po ubraniowe rzeczy jeździło się do Zblewa, Czarska i  Starogardu.

Legenda o glokach

Żyło się spokojnie. Prądu nikt nie znał. Lampy naftowe miały gloki z rozmaitymi  malowidłami. W domu Władysława Szmaglińskiego były trzy lampy z gloko i zegar, co miał ze trzysta lat. Pierwsze radio na słuchawki miał szlachcic Żabiński i to jeszcze przed pierwszą wojną światową. Życie toczyło się w jego karczmie. Nawet ksiądz przyjeżdżał. W każdym domu mieli “Gazetę Grudziądzką” i “Pielgrzyma”,   taka to była rozgarnięta wieś. Gazety przywozili trzy razy w tygodniu na pocztę do odległej trzy kilometry Huty Kalnej. W Klaninach obozy robił stary ksiądz z Łęga Bukowski i młodzież z „Sokołów”. Na Chojnej organizowano zabawy i majówki.

Legenda o rodach

Jak wieś zaczęła się kształtować, na wybudowaniu dawniej mieszkali: Gołuński, Giełdon Pierwszy i Giełdon Drugi, Lewandowski; tu gdzie jest Belweder (Dom Starców) – Połom, Niemiec Steinka, Linda (duży też był gbur), Piotr Zieliński, Lewandowski. To były stare, zasiedziałe od wieków rody. Steinka się wyprowadził na Czarne. Dzisiaj mieszkają ich dzieci. Gospodarstwa porozdrabniali – jednami kawałek, drugami kawałek.

źródło: kociewiacy.pl , opracowała: Kamila Sowińska 

int(4904)