Haft

Krystyna Engler

Odwiedzin

Kociewianka ze Zblewa

Pani Krystyna, to kociewianką urodzona w Zblewie. W latach 70-tych wraz z rodziną przeniosła się do Pinczyna. Początkowo nie była z tego zadowolona. W końcu mieszkała w dużej miejscowości w której była karuzela, gospoda, dom towarowy a w Pinczynie… był tylko kościół. Ale przywykła i lubi tu mieszkać.

Zainteresowanie szyciem objawiło się bardzo wcześnie. Przygoda zaczęła się od drutów. W szkole miała wspaniałą nauczycielkę prac ręcznych Monikę Kuczkowską, która nauczyła małą Krysię szydełkować. W domu natomiast wspólnie z babcią przędła wełnę. Babcia Marianna kręciła kółkiem, a wnuczka Krysia ręcznie skręcała nić. Z tamtych czasów ma kilka pamiątek. Choćby wydziergane ręcznie ubranka dla lalek, czy stare obrusy z haftem kociewskim.

Kobieta wielu talentów

Pani Krystyna haftuje i szydełkuje. Zdarza się jej nawet namalować obraz na szkle.
Skarpety komuś zrobi, aniołka wyhekluje, obrus wyszyje. Tworzy dla siebie i rodziny – głównie na prezenty. Czasem ktoś ze znajomych wyprosi jakąś robótkę. Szydełkowanie, czy wyszywanie jest nie opłacalne – mówi Pani Krystyna. Ale lubi to robić, więc w dużym pokoju pod ręką jest zawsze koszyk z wełną i nićmi oraz komplet igieł i druty. Gdy tylko ma ochotę siada w swoim ulubionym fotelu, wyjmuje z koszyka potrzebne materiały i zabiera się do pracy. Mimo, że szydełkuje i wyszywa już wiele lat i właściwie mogłaby robić to z zamkniętymi oczami, to jednak zawsze najpierw szuka okularów, które nie wiadomo dlaczego mają magiczną tendencję do znikania. Potem gdy już je znajdzie zakłada na nos i z uwagą, w skupieniu tworzy kolejne kociewskie cacuszka.
Z kolorowych nici i włóczek powstają jajka, figurki, ubranka, obrusy, serwetki, a nawet skarpety.

Haftuje piękne obrusy z elementami kociewskimi. Kiedyś te wzory były inne- mówi. Pokazuje obrus który wyszyła mając 25 lat (czyli w latach 70-tych). Rzeczywiście wzór się różni od dzisiejszego.
A ile czasu wyszywa się taki obrus? W tydzień się nie da – mówi Pani Krystyna – to kosztuje roboty, tu je sporo dziubania. taka praca wymaga cierpliwości i czasu, a ja tam lubię szybko. Dlatego wolę szydełko – powiada z uśmiechem.
Jak jest gwiazdka, to szydełkuję bombki aniołki, a na Wielkanoc jajka i baranki. Każdy w rodzinie na święta dostanie jakiś ręcznie zrobiony prezent.

Plenery w Bytoni

Z ojcem Tomka Damaszka (organizatora plenerów w Bytoni), to ja się zawsze kłóciłam- zaczyna swoją opowieść Pani Krystyna. On czarne – ja białe. Kiedyś miał wystawę w GOKu. Pani Krystyno Pani zobaczy moją wystawę – zapraszał. Phi, takie rzeczy, to ja bym se mogła sama zrobić – odpowiedziałam. Jak Pani taka mądra, to zapraszam na plener do Bytoni – powiedział. I tak to się zaczęło. 15 czy nawet 20 lat tam jeżdżę. I tam właśnie spotykam dziewczyny z Tczewa, Pelplina, Gdańska i Starogardu. Wymieniamy się doświadczeniami, porównujemy swój kunszt i umiejętności. Nawiązujemy znajomości i przyjaźnie. Wymieniamy swoimi małymi skarbami. Te wszystkie ptaszki są właśnie z Plenerów.

Certyfikowany Twórca Ludowy

Pani Felicja z Tucholi w rozmowie z senatorem Grzybem opowiadała mu o Pani Krysi. Ta Krysia to je taka głupsia, co wszystkim daje, a sama nic dla siebie nie robi nawet papierów – mówiła. A ja jej odpowiadam – a co mnie tam papiery? Senator miał wtedy swoje biuro w Starogardzie i tam wtedy była taka jego sekretarka, która zadzwoniła do mnie. Pani Krysiu, pani przyjedzie – mówi do mnie. Ma już pani to przygotowane?(chodziło o prace do wysłania w celu weryfikacji twórcy). Bo w Lublinie będzie ocena. No i spakowałam w domu moje prace i pojechałam do Starogardu, do biura Pana senatora Grzyba. Poszliśmy na pocztę, kupiliśmy karton i ta dziewczyna to wysłała. To był sierpień czy jakoś tak. 10 września dzwoni do mnie. I co? – pytam. No została Pani Twórcą ludowym. Za pierwszym razem – cieszy się sekretarka Pana senatora Grzyba. Brawo! Nie ma się co dziwić, Pani Krysia w wyszywaniu i dzierganiu jest przecież bardzo dokładna.

Cukrowany aniołek

Pani Krysia rozkłada na stole pięknie wydziergane zajączki, aniołki i panienki. Bierzemy je do ręki. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że są sztywne i trzymają fason. Jak to możliwe, że są takie twarde? – pytamy. Bo maczane w cukrze – śmieje się Pani Krystyna. Kiedyś do usztywniania wykorzystywałam wikol, ale dziergane figurki szybko robiły się szare. Teraz je cukruję. Przygotowuję specjalny syrop, w którym maczam figurkę, a następnie zostawiam do wysuszenia. Gdy woda odparuje mamy bielutką sztywną figurkę – zdradza swój sekret dzierganych “twardzieli”.

Pani Krystyna wspomina taką historię:
Kiedyś zrobiłam mojej wnuczce dla jej malutkiego synka figurkę aniołka. Pewnego ranka wnuczka dzwoni do mnie z płaczem. Babcia! całą noc nie spałam, bo ten mój gzub nażarł się tego aniołka – łkała. zeżarł, bo to jest słodkie – odpowiadam ze śmiechem. A ja myślałam, że najadł się wikolu – z ulgą mówi wnuczka, przekonana, że do usztywniania nadal wykorzystuję klej.

Ksiądz ukradł

Mimo, że życie Pani Krystyny nie rozpieszcza, potrafi być pogodna, więc i wesołych historii w jej życiu nie brakuje. Jest choćby i taka: Na jednym ze spotkań w Dworku Tucholskim w Zblewie – zaczyna opowieść Pani Krysia – tak żeśmy se siedzieli tam, wtedy jeszcze Trawicki był wójtem i mowi do mnie : i co masz dla mnie zrobione? a ja na to – nic !!! Ale okazało się że miałam baranka. Zaraz go poszukałam, ukrochmaliłam trochę bo byl juz zdeformowany i przygotowałam do wydania wójtowi. W miedzy czasie zblewski proboszcz przyszedl i baranka wziął. Dziekuję – powiedział i poszedl. Jak wział to wział nie? Po chwili przychodzi Wójt Trawicki i mowi tak – Gdzie masz tego mojego baranka? A ja na to – Ksiadz proboszcz ukradł. I juz nie dostał wójt swojego baranka.

Gawędziarka z Pinczyna

Okazuje się że Pani Krystyna nie tylko jest mocna w rękach ale też w “gębie”. Ma dar. Pytluje po kociewsku bez problemu na dowolny temat. Sprawdza swoje umiejętności na Wielewskim Turnieju Gawędziarzy, który ma już wieloletnią tradycję. Po kociewsku w domu u Pani Krysiu mówiło się od zawsze. gwary uczyła się od babci. Pamiętam jak pierwszy raz występowałam na scenie w Zblewie – wspomina. Miałam przygotowany występ we dwójkę z taką Stefką. Nagle zobaczyłam na widowni sąsiadów ze Zblewa i od razu zapomniałam nawet jak się nazywam. Dopadła mnie trema. Na szczęście koleżanka pomogła – po chwili stres ustąpił i wszystko potoczyło się dobrze. Gadałyśmy jak najęte.

Zwróćcie uwagę, że ten opis, to przecież jedna wielka gawęda o życiu opowiedziana przez Panią Krystynę, a przez nas tylko spisana…