Rzeźbiarz

Piotr Tyborski

Odwiedzin

Kociewiak ze Skórcza

Pochodzę ze Skórcza, tu się urodziłem – rozpoczyna opowieść o sobie Pan Piotr. Po ukończeniu szkoły podstawowej wyjechałem. Do Skórcza wróciłem po studiach. Zdolności plastyczno techniczne mam chyba w genach. Tata był stolarzem, więc od dziecka miałem możliwość przebywania w warsztacie i obcowania z drewnem. Do teraz pamiętam ten zapach drewna i piękno tego materiału. Tata potrafił z drewna wyczarować dowolny przedmiot. Patrząc jak pracuje marzyłem o tym, że będę kiedyś rzeźbił meble, takie w stylu gdańskim. Ojciec miał także swoją stolarską pasję – intarsję. W wolnych chwilach wyklejał obrazy i skrzynki. Jedna uchowała się w rodzinnych zbiorach do dziś. Mama z kolei lubiła haftować i szyć. Miała zmysł artystyczny. A ja po prostu jestem zlepkiem obojga rodziców. Artystyczny duch rodziny sięga jednak dalej – dziadek, który zginął w Oświęcimiu, grał pięknie na skrzypcach, można więc powiedzieć, że mam ten gen artystyczny. Ciągły kontakt z drewnem i jego obróbką zaowocował decyzją o kształceniu się w tym kierunku więc po ukończeniu podstawówki wyjechałem do szkoły plastycznej im Antoniego Kenara w Zakopanym.

Świat do góry nogami

Tam wszystko się wywróciło do góry nogami. Szkoła uczyła nas rzeźbić, ale także myśleć o rzeźbieniu, jako procesie rozwiązywania zadań artystycznych. Temat jak trzymać prawidłowo dłutko schodził na drugi plan. W szkole skupiano się bardziej na całym procesie twórczym, uczono nas myśleć, przelewać swoje wizje na papier, traktować proces tworzenia, jako narzędzie wyrażania siebie. Uczyliśmy się nie wiernego odtwarzania widzianej rzeczywistości – nasze prace miały być naszą wizją otaczającego świata. Szkoła mnie zmieniła i ukształtowała. Dzięki niej nie czuję się teraz rzemieślnikiem, ale artystą.

Po szkole postanowiłem iść na studia, początkowo do Warszawy, ale stwierdziłem że już za długo jestem daleko od domu i wybrałem ASP w Gdańsku. Studiowałem rzeźbę w pracowni profesora Franciszka Duszenki. Tam robiłem dyplom. Cieszyłem się bardzo, że mogę tu być. Profesor był wymagający, ale bardzo sprawiedliwy i obiektywny.
Po obronie dyplomu i uzyskaniu tytułu magistra sztuki wróciłem do domu do Skórcza. Pełen entuzjazmu i młodzieńczego zapału zderzyłem się z szarą rzeczywistością. Pracy dla artystów w takich małych miejscowościach nie było. Ostatecznie zacząłem pracować w szkole podstawowej w Starogardzie.

Praca z dziećmi dawała mi wiele radości i satysfakcji, przez 5 lat pracowałem jako nauczyciel, a następnie rozpocząłem pracę w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie, gdzie pracuję do dziś.

Pracę łączyłem z pasją i przez cały ten czas rzeźbiłem. Otrzymywałem zlecenia, na początku małe realizacje później coraz większe.

Nie musi być duże żeby było dobre

Pomysł na galerię powstał już w liceum a na poważnie zacząłem myśleć o galerii w latach 90-tych, kiedy wyjechałem do Francji w poszukiwaniu pracy. Za zarobione pieniądze zwiedziłem niezliczone ilości paryskich galerii. Co ciekawe tamtejsze galerie nie są duże, za to są pełne dzieł sztuki i to wszystko się sprzedaje. To mi dało do myślenia, postanowiłem że muszę mieć własną galerię. Tutaj wygospodarowałem to miejsce. W 2004 roku zacząłem wstawiać pierwsze rzeźby.

Rzeźba ruch dźwięk

W sztuce zawsze interesowała mnie kinetyka.Moja praca magisterska była właśnie pracą kinetyczną, czyli taką w której jest rzeźba, ruch, dźwięk i światło.
Mimo, że od czasu studiów minęło sporo lat, to do tej pory pasjonuje mnie ruch.

Wykonuję rzeźby sakralne, ale zdarzają się także inne. Staram się, żeby każda moja rzeźba była niepowtarzalna. Rzeźbię w wielu gatunkach drewna (najprzyjemniej jest pracować na lipowym) oraz kamieniu. Często też zdarza mi się łączyć te dwa materiały.

Pomysły i zauroczenia

Czasami jest to własna wizja , a czasem zauroczenie czymś konkretnym.
A co gdy nie ma pomysłu…?

Na moich zajęciach z dziećmi praktykuję np; metodę rozlanej farby, tuszu ,zgniecionej kartki itd….. . Następnie przyglądamy się powstałym efektom. I wtedy okazuje się, że z jednej strony widać konika, z drugiej słonika z innej pieska. Albo po prostu nagle w głowie pojawia się pomysł i już wiadomo co zrobić.

Ze mną jest tak samo. Czasami samo wyjście na świeże powietrze pomaga, czasami wystarczy jak popatrzę na kawałek drewna. Z zasady nie zaglądam do internetu, nie chcę się zaszufladkować i podświadomie powielać. Studiowałem historię sztuki. Uważam, że w sztuce już dużo zrobiono, ale i jest jeszcze dużo do zrobienia.

Klienci znajdują mnie przez tzw. pocztą pantoflową.
Tak zrealizowałem rzeźbę Marty Wieckiej i Maksymiliana Kolbe. To są duże, poważne rzeźby.

Marta Wiecka

Najpierw robię rzeźbę z gliny. Ten proces zajmuje około 2 miesięcy. Później czekam na zatwierdzenie od zleceniodawcy. Następnie odlewam rzeźbę w gipsie. Dopiero później można zabrać się za kamień. Tworząc duże poważne dzieła, nie odważyłbym się zaczynać bez uprzedniego przygotowania i umodelowania tego w materiale miękkim, a następnie odlanie w gipsie. Taka metoda daje możliwość przypatrzenia się i naniesienia ewentualnych zmian.

Rzeźbienie w kamieniu to skomplikowany proces. W przypadku rzeźby Marty Wieckiej miałem, ważący 4,5 t, nieregularny kamień, w którym znalezienie kształtu nosa, czapy, książki, rąk było bardzo trudne.
Dodatkowym utrudnieniem był brak zdjęć Marty Wieckiej. Jest tylko jedno i do tego nie widać na nim szczegółów, dlatego przy zatwierdzaniu glinianej wersji cenne były uwagi komisji.
Prace nad rzeźbą trwały rok (2012 – 2013).
Rzeźba stoi w Nowym Wiecu koło Skarszew. Na przeciwko rodzinnego domu Marty Wieckiej, obok rzeźby Nepomucena jej patrona.

Stres przy wymierzaniu rzeźby jest naprawdę duży. Figura MW mierzy 1,80 m natomiast kamień 2,20m. Trzeba było sporej wyobraźni przestrzennej, aby poprawnie ustawić kamień i zastanawiać się gdzie ma być przód rzeźby a gdzie tył. Gotowy posąg wieźliśmy pionowo. Musiałem wypożyczyć auto z Arkady.

Figurę zamówiły przedstawicielki Koła Gospodyń Wiejskich w Nowym Wiecu .Panie Elżbieta Szczecińska i Wiesława Dzwonkowska, Mogły zrealizować ten projekt z okazji V rocznicy beatyfikacji dzięki dobroczynności czcicieli i rodziny Błogosławionej Marty Wieckiej przy wsparciu duchowym ks .Kamila Sobiecha.

Moje rzeźby są tematyczne związane z jakąś historią. Czasami w pracach po prostu poszukuję formy i ruchu np. Wiatru i lekkości.

Ciekawa historia Maksymiliana

Moment rozpoczęcia pracy zawsze jest emocjonujący – ten dreszczyk emocji i ekscytacji przed nowym wyzwaniem, to piękne uczucie.

Maksymiliana Kolbego wiozłem przez całą Polskę na lawecie samochodowej. Tu z kolei czułem dreszczyk strachu, zastanawiałem się czy rzeźba się nie uszkodzi podczas transportu.
Pomnik miał stanąć w ogrodach zakonu Franciszkańskiego i od razu na samym początku realizacji zakonnik z Oświęcimia powiedział mi, że może wyciąć tylko jedną tuję, żebym mógł tam wjechać. Okazało się, że nie trzeba było jednak żadnej wycinać. Stawianie figury na drugim końcu Polski było nie lada wyzwaniem. Poprosiłem zakonnika aby zorganizował 7 mężczyzn do pomocy żeby ręcznie ustawić pomnik. Aby to się udało zamówiłem specjalne stojaki i wciągarkę, zrobiłem wózek/ łoże dla rzeźby i zamówiłem lawetę. Maksymilian położony na wózku w specjalnym leżu, zjechał z lawety jak samochód. Aby tak się stało wózek musiał mieć rozpiętość kół taką jak samochód. Czyli wózek musiałem zrobić wg własnego projektu, specjalnie i jednorazowo na potrzeby tej konkretnej rzeźby. Oprócz tego musiałem tam na miejscu wykonać fundament. W tym celu wcześniej go przygotowałem i przyjechałem już z tzw. “gotowcem” bo wiadomo, jakbym robił go na miejscu to musiałbym długo czekać aż cement wyschnie. Tak więc wykopałem dziurę, osadziliśmy gotowy fundament i można było stawiać rzeźbę. Realizując niektóre projekty trzeba być budowlańcem, architektem, projektantem, sprzątaczka i hydraulikiem.

Dramat i nadzieja

Bardzo długo szukałem pomysłu na pracę dyplomową. Miała to być rzeźba, która byłaby związana z historią życia mojego dziadka.
O dziadku niewiele wiedziałem. Słyszałem tylko, że był kolejarzem, że zakładał polskie szkoły w Wolnym Mieście Gdańsk, że był w Sthutoffie i jakieś przesłanki, że zginął w Oświęcimiu – wszystko z opowieści babci. Ale to ciągle było dla mnie za mało.

Przez lata nagromadziłem dużo więcej informacji. Natrafiłem na telegram, napisany niemieckim gotykiem, który powiadamia o jego śmierci. Z treści wynikało, że zmarł w obozie. Zacząłem dochodzenie. Dziadek miał nr 15706 a Maksymilian Kolbe 16670. Czyli dziadek zostaje przyjęty do obozu 3 dni wcześniej niż Maksymilian. Kolbe zmarł 24 sierpnia 1940 a dziadek 5 września 1940.

Jak historia ma się do rzeźby?

Zacząłem się zastanawiać, co dla ludzi w obozach było najważniejsze? I stwierdziłem, że chleb. Na przeżycie. Bo już było wiadomo, że stamtąd nie wyjdą i że wychodzi się tylko jedną drogą…
Chleb stał się dla mnie symbolem fizycznego przeżycia. I to właśnie postanowiłem w rzeźbie pokazać. Rzeźba miała przedstawiać pokrojony na racje żywnościowe chleb. W pojedynczych “kromkach” chciałem wypalić postacie metodą negatywową. Kromki miały się ruszać. Powstała ogromna kinetyczna rzeźba.

Dla nadania dramatu kawałki chleba rozdzierają się przemijająco, a dla samego upamiętnienia wartości i cierpień i tego co ludzie przeszli w obozie, zrobiłem to upamiętnienie – przemienienie pańskie, gdzie ten chleb jak gdyby się otwiera i widzimy białe tło, rozjaśniające się, na którym są też ludzie idący ku nadziei. W tym momencie światło się rozjaśnia a w tle słychać drażliwą, mocną muzykę. Po 3 minutach rzeźba zatrzymuje się na 3 sekundy, jest chwila konsternacji po czym zamyka się z powrotem przy akompaniamencie anielskiej wyciszającej się muzyki.

Najlepszy był moment na obronie pracy magisterskiej bo po zamknięciu rzeźby wszyscy stali i w milczeniu patrzyli na nieruchomą już pracę.

Rzeźba postawała w zakładzie pracy leśnej LAS w Skórczu w zakładzie gdzie pracował mój tata. Zakład był duży i przestronny, co dawało mi idealne warunki do pracy. I może dlatego powstała rzeźba o wysokości 3,40m i długości 5m (po rozłożeniu niemal 6m). Cały czas byłem w kontakcie z profesorem Duszenko. Zdawałem raporty z przebiegu prac, tego jak daleko jestem. W odpowiednim momencie wtedy kiedy praca była na tyle gotowa, że mogłem ją pokazać, pojechałem po profesora. Zobaczył rzeźbę, wypiliśmy herbatę w domu no i tyle. Zawiozłem go do Gdańska.
I potem był już tylko problem przewiezienia pracy do Gdańska i ustalenia terminu obrony.

Rzeźba zrobiła wrażenie również po obronie.

Do Gdańska raz w roku przyjeżdzali Duńczycy i wybierali kilka prac na wystawę do Kopenhagi.
Z pośród około 40 prac wybrano 8, w tym moją “Dramat i nadzieja”. Teraz po tylu latach rzeźba stoi w skrzyniach w garażu i czeka na lepsze czasy.